W środę mija 12 lat od w kopalni Halemba w Rudzie Śląskiej. Był to jeden z najtragiczniejszych wypadków we współczesnym polskim górnictwie. Podczas prac likwidacyjnych 1030 m pod ziemią doszło do wybuchu metanu i pyłu węglowego. 23 osoby zginęły.

Każdego roku w intencji górników jest odprawiana msza w miejscowym kościele pw. Matki Bożej Różańcowej. Po niej uczestnicy uroczystości składają kwiaty pod pamiątkową tablicą.

Jak doszło do tragedii w kopalni Halemba?

Katastrofa w Halembie była największą tragedią w polskim górnictwie od blisko 30 lat. Doszło do niej 21 listopada 2006 r. podczas likwidowania ściany wydobywczej 1030 m pod ziemią. Górnicy, którzy zginęli, mieli za zadanie wydobycie wartego miliony złotych sprzętu. Większość ofiar tragedii to pracownicy zewnętrznej firmy Mard, która na zlecenie kopalni prowadziła prace likwidacyjne.

Większość przedstawicieli kopalni, którym prokuratura przedstawiła zarzuty w związku z tą sprawą, została już prawomocnie osądzona. Trwa proces trzech głównych osób z ówczesnego dozoru.

Prokuratura: Dokumentacja była fałszowana


Z ustaleń śledztwa wynika, że do wybuchu doszło na skutek zaniechania profilaktyki przeciw zagrożeniom naturalnym. Po zapaleniu i wybuchu metanu w wyrobisku wybuchł pył węglowy, czyniąc spustoszenie i zabijając większość ofiar.

Według prokuratury, pracownicy byli w Halembie kierowani do prac mimo przekroczeń dopuszczalnych stężeń metanu. W kopalni fałszowano też dokumentację i próbki pyłu węglowego - aby wykazać, że był on neutralizowany pyłem kamiennym.

Obrona w trakcie procesu przekonywała, że to, co zdarzyło się w Halembie, było zdarzeniem losowym, niezależnym od ludzi. W sprawie oskarżonych zostało łącznie 27 osób, część z nich od razu dobrowolnie poddała się karze. Na ławie oskarżonych w pierwszym procesie zasiadało 17 mężczyzn.

W styczniu 2015 r., po ponad sześciu latach, Sąd Okręgowy w Gliwicach na 3 lata więzienia skazał b. szefa działu wentylacji Marka Z., oskarżonego o sprowadzenie katastrofy. 14 innych oskarżonych, wśród nich b. dyrektor kopalni Kazimierz D., usłyszało wówczas wyroki w zawieszeniu, dwóch - uniewinniające.

Marek Z. jako jedyny został wówczas skazany na karę bezwzględnego pozbawienia wolności (prokuratura domagała się dla niego ośmiu lat). Pozostali dostali kary pozbawienia wolności w zawieszeniu, także b. dyrektor, dla którego prokuratura chciała siedmiu lat więzienia bez zawieszenia.

W lutym 2016 r. rozpoznający odwołania od wyroku z I instancji Sąd Apelacyjny w Katowicach w części uchylił tamto orzeczenie - do ponownego rozpoznania skierował sprawy Marka Z. (skazując go już prawomocnie na cztery miesiące więzienia za to, że już po katastrofie kazał podwładnemu fałszować dokumentację dotyczącą odczytu stężeń gazów w kopalni), Kazimierza D. i Jana J. - byłego naczelnego inżyniera kopalni, który sprawował też funkcję zastępcy kierownika ruchu zakładu. Ich ponowny proces rozpoczął się w październiku 2016 r. Orzeczenia wobec pozostałych są już prawomocne.

Zgodnie ze wskazaniem sądu apelacyjnego, w nowym procesie trzech oskarżonych sąd ma zasięgnąć opinii biegłych, którzy mają wypowiedzieć się na temat dokładnej przyczyny wybuchu metanu i pyłu węglowego. Specjaliści wskazywali na różne możliwe przyczyny, także naturalne, niezależne od człowieka - np. iskrzenie z opadających skał lub pożar endogeniczny. Od ich opinii będzie zależała ostateczna kwalifikacja czynów przypisywanych trójce oskarżonych.

(MN)