Chorzy, którzy zatruli się jadem kiełbasianym są w Polsce skazani na śmierć. Oddziały zakaźne szpitali nie mają surowicy botulinowej, która powinna stać w szpitalnej lodowce. Powinna, ale nie stoi, bo na drodze stoją procedury.

W szpitalu w Giżycku na Mazurach zmarł właśnie 58-letni mężczyzna. Zatruł się jadem kiełbasianym, nie doczekawszy na lek. Surowicę dostarczono do szpitala za poźno.

Najbliższa apteka z antytkosyną botulinową znajduje się... w Niemczech. By ją sprowadzić, zgodnie z rozporządzeniem ministra zdrowia, trzeba przygotować odpowiedni wniosek, w języku polskim i angielskim. W dokumencie trzeba podać konkretne nazwisko osoby, która zatruła się jadem kiełbasianym i dopiero wtedy można rozpocząć procedurę sprowadzenia leku.

Trwa to w sumie 3-4 dni robocze, a tak długi czas oczekiwania oznacza dla pacjenta wyrok śmierci. W przypadku podejrzenia zatrucia jadem kiełbasianym – jak mówią lekarze - natychmiast trzeba podać surowicę, inaczej pacjent umrze.

Tak się stało z 58-letnim pacjentem szpitala w Giżycku. Gdyby polskie szpitale miały możliwość zakupu surowicy, nie byłoby problemu. By jednak tak się stało, trzeba zmienić prawo, czyli rozporządzenie ministra zdrowia o imporcie docelowym leków ratujących życie.

Narodowy Fundusz Zdrowia nie ma możliwości ani prawnej, ani merytorycznej przyspieszenia samej procedury ściągnięcia leków do konkretnej placówki - mówi przedstawiciel NFZ w Olsztynie. Ilu jeszcze pacjentów oddziałów zakaźnych będzie musiało umrzeć, zanim resort zdrowia uprości procedury?

15:30