Nieczynne lotniska, porty morskie, giełda, banki, poczty - od wczoraj w Izraelu trwa strajk generalny większości pracowników sektora państwowego. Władze lokalne od paru miesięcy zalegają z wypłatami pracownikom.

Ten strajk całkowicie zmieni oblicze Izraela – zapowiedział lider centrali związkowej Histadrut Amir Perec. Strajk jest wyrazem solidarności związków zawodowych z pracownikami municypalnymi, którzy od miesięcy nie otrzymują wypłat. Związkowcy zapowiadają, że wszyscy będą strajkować dopóty, dopóki pracownicy urzędów lokalnych nie otrzymają należnych im pieniędzy.

Strajk objął m.in. drogi publiczne, urzędy, sądy, służby graniczne, rynki finansowe, koleje, porty i lotniska, niektóre banki i szpitale. Wczoraj na lotnisku Ben Guriona strajk sparaliżował wszystkie loty, uziemiając tysiące podróżnych przed żydowskim postem Jom Kippur i trwającym przez tydzień świętem Suchot, na które przypada szczyt ruchu turystycznego w Izraelu. W związku z obawami, że długi strajk doprowadzi do braków paliwa, przed stacjami benzynowymi ustawiały się długie kolejki samochodów.

Ludzie na ulicy reagują przeróżnie. Musimy sobie jakoś radzić. Rodzice dzieci zastępują strajkujące przedszkolanki - mówił ojciec małej dziewczynki.

Na lotnisku ludzie nie kryli jednak oburzenia. Związkowcy chcą walczyć z rządem, ale tak naprawdę wszystko odbija się na nas - żalił się jeden z pasażerów.

Izraelski minister finansów Benjamin Netanjahu zaproponował, że sfinansuje z budżetu państwa połowę długów wobec pracowników, jeśli wspólnoty zobowiążą się do wprowadzenia programu radykalnych cięć w wydatkach. Związkowcy z centrali Histadrut odrzucają jednak takie rozwiązanie.

Premier Szaron wezwał centralę związkową Histadrut do wykazania poczucia narodowej odpowiedzialności i przerwania strajku, który wyrządza wielkie cierpienia obywatelom Izraela. Stowarzyszenie Izraelskich Przemysłowców ocenia straty spowodowane strajkiem na około 214 mln dolarów dziennie.