Premier Mateusz Morawiecki próbuje uwikłać szefa Narodowego Banku Polskiego w aferę KNF. Szef rządu stwierdził, że to Narodowy Bank Polski - kierowany przez prof. Adama Glapińskiego - pomagał w zatrudnianiu Grzegorza Kowalczyka. Chodzi o słynnego już prawnika, którego Marek Chrzanowski, były już szef Komisji Nadzoru Finansowego, polecał do pracy miliarderowi Leszkowi Czarneckiemu. Z pensją - jak twierdzi Czarnecki - na poziomie 40 milionów złotych. Czy postawa Mateusza Morawieckiego w tej sprawie oznacza wojnę między premierem a szefem NBP?

Premier Mateusz Morawiecki próbuje uwikłać szefa Narodowego Banku Polskiego w aferę KNF. Szef rządu stwierdził, że to Narodowy Bank Polski - kierowany przez prof. Adama Glapińskiego - pomagał w zatrudnianiu Grzegorza Kowalczyka. Chodzi o słynnego już prawnika, którego Marek Chrzanowski, były już szef Komisji Nadzoru Finansowego, polecał do pracy miliarderowi Leszkowi Czarneckiemu. Z pensją - jak twierdzi Czarnecki - na poziomie 40 milionów złotych. Czy postawa Mateusza Morawieckiego w tej sprawie oznacza wojnę między premierem a szefem NBP?
Premier Mateusz Morawiecki (fot. Paweł Supernak) i szef Narodowego Banku Polskiego prof. Adam Glapiński (fot. Darek Delmanowicz) /PAP /

W tym wątku afery chodzi o jedną z państwowych posad, którą piastował Grzegorz Kowalczyk - zaprzyjaźniony prawnik Marka Chrzanowskiego.

22 lutego 2017 roku został on powołany do rady nadzorczej warszawskiej giełdy, czyli do Rady Giełdy. Sprawdziliśmy, jak przebiegało to w trakcie Nadzwyczajnego Walnego Zgromadzenia Akcjonariuszy GPW.

Formalnie Kowalczyka zgłosił do rady PKO BP: bank kierowany przez przyjaciela premiera Morawieckiego - Zbigniewa Jagiełłę.

Zapytaliśmy o to w PKO BP i otrzymaliśmy krótki komunikat:

"PKO Bank Polski w dniu 22 lutego 2017 dysponował 0,07% udziału w kapitale GPW. Podobnie jak pozostali mniejszościowi akcjonariusze posiadał formalne prawo zgłaszania kandydatów do Rady Giełdy. Wyboru członków dokonało zgromadzenie akcjonariuszy in gremium. Kandydat uzyskał poparcie akcjonariuszy reprezentujących ponad 80 proc. głosów na WZA GPW".

Bank twierdzi więc, że co prawda zgłosił Kowalczyka, ale prawnik wybrany został głosami Skarbu Państwa. A tymi głosami dysponowało wtedy dawne Ministerstwo Rozwoju, którym kierował wówczas... Mateusz Morawiecki.

To wikła obecnego premiera w całą sprawę. Szef rządu usłyszał więc na konferencji prasowej pytanie o nią. Co odpowiedział?

"Ta rekomendacja tego pana, o którego pan zapytał, to jest rekomendacja ze strony Narodowego Banku Polskiego".

Morawiecki wrzuca więc kamyczek do ogródka Glapińskiego. W NBP całkowicie się od tego odcinają, twierdząc, że Glapiński zapewne nawet nie wie o istnieniu Grzegorza Kowalczyka.

Najprawdopodobniej więc na szczycie ruszyła wojna o odpowiedzialność za aferę i kontrolę nad finansami w Polsce. Bo wiadomo, że między Morawieckim a Glapińskim od dawna miłości nie ma. Delikatnie mówiąc.


(e)