Wtorkowe górnicze zamieszki przed gmachem Sejmu w Warszawie oprócz uchwalenia górniczej ustawy o emeryturach, przyniosły także wiele strat. Policja wycenia swoje na prawie 100 tysięcy złotych, a gmina Warszawa na ponad 25 tysięcy złotych.

Zarówno władze stolicy, jak i policjanci, zamierzają domagać się pokrycia wszelkich strat od organizatorów manifestacji. Z kolei liderzy górniczych związków zawodowych mówią o rekompensacie jedynie połowy poniesionych kosztów strat. Najpierw trzeba zobaczyć na czym polegają stry i kto je wyrządził. Czy zrobili to prawdziwi chuligani, czy może są to straty wynikłe z walki - tłumaczą. Związkowcy nie czuja się odpowiedzialni za całe zajścia, bo jak mówią około południa demonstracja została oficjalnie rozwiązana. W ten sposób bardzo trudno spłacać straty, do których doszło później. Liderzy dodatkowo tłumaczą, że związki górnicze nie mogą brać odpowiedzialności za tych, którzy nie są zrzeszeni w związku lub za tych, którzy okazali się zwykłymi chuliganami. Ci, według liderów, za wynikłe straty powinni płacić z własnej kieszeni.

Dzięki wtorkowej manifestacji górnicy osiągnęli, to co chcieli. Na swym ostatnim w tej kadencji posiedzeniu parlament postanowił, że będą oni mogli nadal odchodzić na emeryturę po 25 latach pracy.