Kopalniana zmowa milczenia zapada najczęściej wtedy, gdy pod ziemią dochodzi do wypadku. Bywa, że winnych nigdy nie udaje się znaleźć. Zdarza się także i tak, że kara jest niewspółmierna do skali tragicznego wydarzenia, jakim jest podziemny zawał lub wybuch metanu, skutkujący ciężkimi obrażeniami, a nawet śmiercią górników.

Najczęstszą przyczyną zmowy milczenia jest obawa o utratę zatrudnienia. Żeby pracować i mieć lepszy zarobek, pracownik musi siedzieć cicho - mówi jeden z górników.

I górnicy siedzą cicho, choć wiedzą, że na dole często łamane są przepisy bezpieczeństwa, np. oszukuje się czujniki temperatury. Pomiar trzeba zrobić w takim miejscu, tak puścić powietrze, żeby w dniu pomiaru wszystko było ok. - zdradza jeden z pracowników kopalni.

Jeśli temperatura byłaby zbyt wysoka, na dół musieliby zjechać ratownicy, a to kosztuje. Mógłby się też pojawić ktoś z kontroli, a tego w kopalni nie chce nikt: Jakby taki urzędnik przyszedł, to stoimy. Nie ma metrów, nie ma węgla, nie ma nic.

Same kontrole, a przynajmniej niektóre z nich, też pozostawiają wiele do życzenia. Niektórzy pracownicy kopalni zdradzają, że są one z góry ustalane, a inspektorzy nie idą w rejon, gdzie mogliby znaleźć jakieś nieprawidłowości. Osoby z kontroli nie idą w błocie i zaniżonych chodnikach, tylko idą tak, jak w piwnicy. Chodniki są wypylone, posprzątane, materiał jest posprzątany. Nie jest to codzienność.

I tak koło się zamyka. Stąd powszechne milczenie. Taką zmowę milczenia próbowano przerwać m.in. po tragedii w kopalni Niwka – Modrzejów, gdzie kilka lat temu zginęło kilku górników. Wtedy właśnie oficjalnie pojawiło się określenie „ cicha akcja ratownicza.”

Skończyło się jednak na tym, że skazano tylko jedną osobę – jak przyznał sąd – najmniej winną. Głównymi winowajcami byli ci, którzy podjęli decyzję o przeprowadzeniu akcji. Na ich skazanie brakło jednak dowodów. Te osoby odpowiedzą przed własnym sumieniem.

FOTO: Archiwum RMF

12:35