Na dwa dni przed tragedią promu kosmicznego Columbia jeden z inżynierów z NASA wysłał do swoich kolegów z agencji e-maila, w którym ostrzegał przed możliwością katastrofy wahadłowca z powodu przegrzania podwozia. Jednak uwagi Roberta Daugherty'ego zostały zignorowane.

16 stycznia podczas startu Columbii od zbiornika paliwa podczepionego do wahadłowca oderwał się kawałek pianki izolacyjnej i uderzył w spód lewego skrzydła jednostki. Kilka dni później eksperci z NASA rozpoczęli serię konsultacji, które miały ocenić, czy ten wypadek może mieć wpływ na bezpieczeństwo promu. Ostatecznie 28 stycznia uznano, że uderzenie nie wyrządziło poważniejszych szkód i zdecydowano, ze Columbia może wrócić na ziemię.

Jednak dwa dni później - na dwa dni przed katastrofą jeden z ekspertów zwrócił uwagę na to, że pianka mogła uszkodzić pokrywę osłaniającą wnękę na lewe koło. Powozie wykonane było z aluminium - materiału bardzo dobrze przewodzącego ciepło. Podczas wchodzenia w atmosferę spód wahadłowca nagrzewa się do bardzo wysokich temperatur. Daugherty obawiał się, że przy uszkodzonej pokrywie, podwozie może tak bardzo się nagrzać, ze eksploduje opona, a jej kawałki podziałają jak odłamki bomby.

Mogło również dojść do samoczynnego zdetonowania ładunków wybuchowych, które miały umożliwić wypuszczenie podwozia, gdyby zawiódł system hydrauliczny. Tyle tylko że miało się to stać nie na wysokości 60 kilometrów nad ziemią i nie przy prędkości 20 tysięcy kilometrów na godzinę.

Twoje uwagi są bardzo celne. Jednak jesteśmy przekonani, że nasza analiza zderzenia jest prawidłowa i cała ta dyskusja to jedynie teoria - odpisał inżynierowi jeden z ekspertów.

Prawda okazała się bardziej okrutna, a katastrofie Columbi zginęło siedmioro astronautów. Natychmiast też podjęto decyzję o zawieszeniu amerykańskiego programu lotów załogowych.

16:45