Gdyby żyła miałaby dziś 76 lat. Czy wciąż byłaby symbolem seksu? Czy wciąż byłaby czczona jak bogini? Dziś mija 40 lat od śmierci Normy Jean Mortensen, bardziej znanej jako Marylin Monroe. Hollywoodzka Wenus, jedna z najpopularniejszych aktorek i postaci XX wieku uosabiała typowe amerykańskie marzenie o karierze Kopciuszka.

Dziewczyna z sierocińca, której matka przebywała w szpitalu psychiatrycznym, została prawdziwą gwiazdą. Męskie i żeńskie serca podbiła rolami w filmach: "Mężczyźni wolą blondynki", "Niagara", "Słomiany wdowiec", "Pół żartem, pół serio" czy "Skłóceni z życiem". Współpracowała z tak cenionymi reżyserami, jak Billy Wilder i John Huston, a jej ekranowymi partnerami byli: Cary Grant, Clark Gable, Jack Lemon czy Tony Curtis.

Fantastycznej karierze Marylin Monroe towarzyszyło nieustanne pasmo nieszczęśliwych miłości, flirtów i skandali. Posądzano ją o romans z Garym Cooperem oraz prezydentem USA Johnem Fitzgeraldem Kennedym. To z okazji jego urodzin zaśpiewała "Happy Birthday". Marylin Monroe zmarła prawdopodobnie śmiercią samobójczą w wieku 36 lat. Znaleziono ją martwą w luksusowej willi. Obok jej łóżka stały opróżnione butelki po tabletkach nasennych.

Jej wielkim wrogiem była bezsenność. Tylko bóg wie, dlaczego tak się bała zasypiać - stwierdził jej przyjaciel i reżyser, John Huston. Śmierć Marylin Monroe wywołała falę spekulacji. Mówiono nawet, że w samobójstwie pomogli jej agenci służb specjalnych, bo dużo wiedziała o prezydencie Kennedym. Te plotki nigdy nie znalazły potwierdzenia.

21:40