Rosjanie wstrzymali przesył gazu ziemnego Rurociągiem Jamalskim ze wschodu do Niemiec, przez Polskę. Teraz gaz w niewielkich ilościach płynie w drugą stronę - z zachodu na wschód. "To jest problem dla Polski, bo tracimy pozycję tranzytową, Rosjanie potraktowali polski odcinek Rurociągu Jamalskiego jako rezerwowy. Tracimy też możliwość negocjacji z Rosją w sytuacji awaryjnej. Do tego dochodzą koszty. Jeśli przyjdą mrozy, będziemy musieli importować rosyjski gaz z Niemiec" - mówi w rozmowie z RMF FM ekspert rynku paliwowego i bezpieczeństwa energetycznego Andrzej Szczęśniak.

Gazociąg Jamał-Europa zbudowano pod koniec lat 90. XX wieku, by dostarczać do Europy Zachodniej surowiec z rosyjskiego półwyspu. Według danych niemieckiego operatora sieci Gascade gaz jest tłoczony w kierunku z Niemiec do Polski, czyli przeciwnym niż zazwyczaj, w ilości blisko 1,2 mln kilowatogodzin na godzinę. Ten tzw. rewers fizyczny trwa już siódmy dzień z rzędu. Według Gascade dostawy surowca z Rosji do Niemiec Rurociągiem Jamalskim zostały wstrzymane we wtorek 21 grudnia, następnie zmienił się kierunek przesyłu. 

Przez polski odcinek rurociągu Jamał nie płynie gaz eksportowy. To znaczy - Rosjanie dostarczają gaz na nasze potrzeby, to jest niewielka ilość - 2,5 mld metrów sześciennych, ale 30 mld metrów sześciennych, to jest półtora razy tyle, ile Polska zużywa w roku, nie płynie w tej chwili do Niemiec  - mówi w rozmowie z RMF FM Andrzej Szczęśniak.

"Tracimy pozycję tranzytową"

I to jest problem dla Polski, ponieważ po pierwsze tracimy pozycję tranzytową, a po drugie nie otrzymujemy dochodów z obsługi rurociągu. Rosjanie potraktowali Polskę jako odcinek zapasowy. To znaczy, że jeśli starcza im innych rurociągów, jak Nord Stream 1, turecki czy ukraiński odcinek, to przesyłają tamtymi rurociągami. A Polskę traktują jako odcinek rezerwowy, czyli jak nie ma popytu, to tędy nie przesyłają. To oznacza, że Polska ponosi niebagatelne koszty utrzymania całej infrastruktury, a dochodów nie ma. Tutaj jesteśmy ofiarami dużej gry geopolitycznej, ponad naszymi głowami - z jednej strony Rosja, z drugiej Niemcy, ale też Stany Zjednoczone. Polska jest tu polem gry, niż samodzielnym graczem - stwierdza ekspert.

Władimir Putin chce trzymać Europę w szachu. Przede wszystkim wraz z Gazpromem liczy na uruchomienie nowego rurociągu Nord Stream 2, który omija Polskę. A Niemcy mają tu swój kluczowy interes.

Perspektywa Niemiec jest bardzo ciekawa - mówi ekspert ds. bezpieczeństwa energetycznego. Oni po pierwsze rezygnują z węgla, po drugie rezygnują z atomu, po trzecie budują ogromną ilość bloków energetycznych na gaz. W związku z tym oni się w ten Nord Stream 1, a teraz w Nord Stream 2, który jest skończony, ale czeka na uruchomienie, tak wbili zębami, nie puścili go, chociaż ich Trump "bił kijem". Dlaczego? Ponieważ bez gazu, rosyjskiego, bo innego w tej okolicy nie ma, po prostu ich przemysł nie będzie miał taniej energii. I to jest dla Niemiec naczelne zadanie. Nie oglądają się na Polskę, Stany Zjednoczone czy Trumpa. Oni po prostu muszą mieć tę energię. I to jest można powiedzieć podstawa sojuszu niemiecko-rosyjskiego, którego my jesteśmy ofiarą. Też się do tego przyczyniliśmy, nie jesteśmy niewinni, natomiast główną siłą jest przemysł niemiecki, który mówi - musimy mieć źródła energii, bo inaczej nasz przemysł padnie.

Chaos na rynku energetycznym sprzyja Nord Stream 2

Oprócz narodowych interesów są jeszcze te, które wykraczają poza granice Unii Europejskiej. Chodzi o napiętą sytuację na linii Rosja - Ukraina i groźbę inwazji. Między innymi dlatego nieco ponad miesiąc temu Niemcy zawiesiły certyfikację Nord Stream 2, dając Putinowi pstryczka w nos. W odpowiedzi media związane z Kremlem zapytały - czy Niemcy są gotowe marznąć za Ukrainę? W ostatnich dniach Putin dodał, że chaos na rynku energetycznym może zakończyć właśnie otwarcie rurociągu Nord Stream 2 - jak zapewnił, wtedy ceny gazu ziemnego w Europie spadną.

Mamy tu bardzo skomplikowaną grę - mówi RMF FM Andrzej Szczęśniak. Po jednej stronie jest Rosja, a z drugiej strony jest zgromadzenie rozmaitych graczy. I stąd te dziwne ruchy - bo raz jedni wygrywają, a raz drudzy. Obstawiam, że Nord Stream 2 zostanie uruchomiony. Jest wybudowany, na Nowy Rok będzie wypełniany gazem, więc będzie w pełni gotowy. Jak to Putin powiedział "jest życzenie - odkręcamy zawory, gaz jest w Europie w ciągu minuty". I tak prawdopodobnie to będzie trwało. I tu jest właśnie cała gra - czy to będzie trwało kilka miesięcy czy kilka lat.

"Będziemy importować rosyjski gaz z Niemiec"

W tym wszystkim jest Polska i polskie interesy, które ucierpią zarówno na wstrzymaniu przesyły gazu eksportowego przez rurociąg jamalski, ale też na wybudowaniu rurociągu Nord Stream 2. Sytuacja, z którą mamy obecnie do czynienia w rurociągu Jamał - Europa jest nazywana rewersem fizycznym. Co to oznacza? Tłumaczy ekspert.

Przez wiele lat mieliśmy kontrakt tranzytowy, który zapewniał, że 30 mld metrów sześciennych płynęło przez Polskę do Niemiec. I to było super, nieco tego gazu odbieraliśmy na potrzeby naszego kontraktu. Potem zaczęliśmy grać z Rosjanami w ten sposób, że zaczęliśmy kupować gaz z zachodu, a pobierać gaz ze wschodu. To się nazywało wirtualny rewers. To znaczy gaz był tak naprawdę z gazociągu Jamał, pobierany przez nas, ale był fakturowany z zachodu, bo wirtualnie przeszedł granicę do Niemiec i z powrotem. Oczywiście wirtualnie, nie fizycznie. To było możliwe dopóki Rosjanie przesyłali gaz przez rurociąg, a teraz nie przesyłają tego gazu eksportowego - ten na nasze potrzeby dostarczają wg. kontraktu - mówi Andrzej Szczęśniak. Natomiast teraz potrzebujemy też tego gazu, bo duże ilości odbieraliśmy przez ten wirtualny rewers, czyli rosyjski gaz - zachodnie faktury. A teraz nie ma tego wschodniego gazu. Czyli teraz trzeba fizycznie sprowadzić rosyjski gaz z Nord Streamu i dostać fakturę z zachodu, żeby ten sam gaz uzupełnił nasz bilans, bo musimy ten gaz importować. I to jest paradoksalność sytuacji, że gaz nawraca, leci Nord Streamem przez Bałtyk i Niemcy, i fizycznie już, a nie tylko wirtualnie, wpływa do Polski. Te ilości są na razie mikroskopijne, ale jak przyjdą silne mrozy, to potrzeba będzie więcej gazu, bo magazyny nie nadążą go wydawać, będzie potrzeba gazu z rurociągów. I będziemy importować rosyjski gaz z Niemiec...

To oznacza zmarginalizowanie pozycji Polski na arenie energetycznej, ale też politycznej - zauważa ekspert ds. bezpieczeństwa energetycznego. Po pierwsze tracimy możliwość negocjacji z Rosją. Rosja jest źródłem całości gazu w tym regionie, po Niemcy czy nawet Francję. Czyli w sytuacji awaryjnej my nie mamy szans kontaktu, ani rozmów z Rosjanami. To jest bardzo ważne. Generalnie to są zmarnowane okazje. Pozycja tranzytowa buduje potencjał polityczny, a tu ten potencjał zanika. I to jest niepokojące, bo przy dzisiejszej rozgrywce między Europą, a Rosją, to będzie coraz bardziej ważne.

"Pytanie za milion dolarów"

W obliczu tak skomplikowanej sytuacji geopolitycznej, i tak wielu interesów do pogodzenia, pytanie o dalsze losy cen błękitnego paliwa na europejskim rynku jest zagadką. Jak mówi Andrzej Szczęśniak "to pytanie za milion dolarów, i to do kieszeni - bez podatków". A to dlatego, że cena gazu podlega szerokim spekulacjom - gaz ziemny jest sprzedawany na giełdach towarowych. Do tego przez różne instrumenty finansowe jego cena wzrosła 7-8 krotnie od zeszłego roku.

To jest szaleństwo, które nie ma żadnego pokrycia w realiach - mówi Andrzej Szczęśniak. Ani koszty nie wzrosły dramatycznie, ani popyt nie wzrósł - wręcz przeciwnie, bo gaz i energia są drogie, wiec popyt spada.

Niezależnie od przyczyny wzrostów cen gazu i energii już odczuwają je przedsiębiorcy, a za chwilę odczują użytkownicy domowi. Co prawda rząd przygotował tarcze antyinflacyjną, ale jak mówi ekspert "rząd wiecznie nie będzie chronić przed podwyżkami". Możemy się spodziewać, że w drugim kwartale przyszłego roku już naprawdę gospodarstwa domowe zaczną odczuwać wysokie ceny gazu.

Ceny gazu na giełdach w Europie nieco spadły przed świętami Bożego Narodzenia po informacji podanej przez Bloomberg, że na Stary Kontynent płyną tankowce ze Stanów Zjednoczonych ze skroplonym gazem ziemnym, LNG. Ten optymizm może być jednak tylko chwilowy, a gaz LNG raczej nas nie zbawi. Tego samego zdania jest też Andrzej Szczęśniak.

Dzisiaj gaz amerykański jest bardzo tani, w porównaniu z tymi szalonymi cenami w Europie i Azji - bo to są dwa regiony dotknięte tymi spekulacjami. W USA gaz jest niewiele droższy, niż był rok temu. Stąd gaz kupiony w Ameryce i wyeksportowany jest tani w porównaniu z cenami giełdowymi. Natomiast on się kieruje tam, gdzie jest wyższa cena. I przez pewien czas ta wyższa cena była w Azji, która teraz powiedziała, że już chyba zaspokoiła swoje potrzeby, więc tam ceny lekko spadły. W związku z tym te tankowce, gazowce zmieniły kierunek i płyną do Europy. Ale one mogą za chwilę znowu zmienić kierunek i płynąć do Azji, albo do innej Argentyny czy Brazylii - uważa Szczęśniak.

W USA gaz jest dziesięciokrotnie tańszy niż na giełdzie w Rotterdamie. To jest szaleństwo. Natomiast ci, którzy eksportują ten gaz z USA, Polska jeszcze do nich nie należy, bo nasze kontrakty jeszcze nie ruszyły,  dzisiaj zarabiają krocie. Zamiast na jednym tankowcu zarabiać 20 milionów to zarabiają 120-150 milionów dolarów na jednym gazowcu. To jest po prostu bonanza - kończy ekspert.