Wzrost bezrobocia na początku roku to w Polsce nic nowego. Są jednak miejsca, gdzie przybiera ono katastrofalne rozmiary. W Grudziądzu stopa bezrobocia przekracza 22 proc. To aż o 10 proc. więcej niż wynosi średnia krajowa. A styczeń i luty to dla osób bez pracy miesiące najtrudniejsze.

Grudzień ubiegłego roku sprzyjał zatrudnieniu. Dzięki korzystnej pogodzie, dłużej niż zwykle trwały prace budowlane i drogowe, co zapewniło dorywcze zajęcie setkom pracowników. Początek roku przyniósł jednak załamanie w całym regionie, a liczba dostępnych w pośredniakach ofert pracy przyprawia o płacz i zgrzytanie zębów. Wiem, że to nie jest satysfakcjonujący wynik, mogę tylko zapewnić, że średnio w ciągu roku liczba propozycji stale oscyluje w okolicach 300 - mówi Ireneusz Baranowski z PUP w Grudziądzu.

Stolica bezrobocia

W Kujawsko-Pomorskiem nie jest łatwo o pracę; średnio nie ma jej 17 na 100 mieszkańców regionu. Z większych miast Grudziądz jest jednak w najgorszej sytuacji. Po upadku fabryk i zakładów, które na przełomie lat 80. i 90. nie wytrzymały presji rynku, bez pracy pozostaje przynajmniej co piąty mieszkaniec. Ci starsi parafrazują tytuł filmu, mówiąc: to nie jest miasto dla starych ludzi. Młodzi jednak dodają, że dla nich też nie. Nie widzę tu przyszłości, szansy na założenie rodziny. Płace są za małe. Tysiąc paręset złotych, a ludzie przecież mają swoje aspiracje, chcą kupić mieszkanie, po prostu normalnie żyć - opowiada pani Anna. Wygląda na dwadzieścia kilka lat. Jak mówi, że jest w dobrej sytuacji, bo przynajmniej pracuje. Wielu jej znajomych nie ma tego szczęścia.

Pracodawcy bez sentymentów

Pracę zdobyć jest trudno, za to stracić ją można w mgnieniu oka. Robert, 24-latek z dwójką dzieci, z foliową reklamówką w ręku przechodzi przez park i kieruje się do Urzędu Pracy. Idę się zarejestrować, no bo co - rozkłada ręce. Świadomość, że o jedną ofertę ubiega się aż 111 takich jak on, jest dołująca, ale, jak mówi, nie ma wyboru. Miałem pracę jeszcze niedawno. Ale potem był wypadek... wracałem do siebie, a po wypadku już mnie nie przyjęli. Szef nie miał sentymentów, ale na to już nic nie poradzę - wzdycha z rezygnacją.

Anna dodaje, że wolę walki o poprawę losu odbiera młodym brak możliwości wyboru. Kiedyś było przynajmniej kilka opcji, jakieś zakłady, fabryki. Dziś zostały same markety i mniejsze firmy prywatne oferujące grosze za 12 godzin pracy dziennie - zauważa.

Światełko w tunelu?

Zdaniem pracowników Powiatowego Urzędu Pracy sytuacja bezrobotnych poprawi się w marcu. Najpóźniej pod koniec pierwszego kwartału w Grudziądzu rozpoczną działalność dwie firmy, które docelowo mają dać pracę ok. 800 osobom. Będzie to przetwórnia łososia i centrum logistyczne Rossmanna. Pierwsza firma szuka ok. 250-300 osób, lada moment ruszy tam produkcja. Druga na początek zatrudni ok. 100, ale docelowo nawet pół tysiąca - przekonuje Ireneusz Baranowski. Część mieszkańców czeka też z nadzieją na nową galerię handlową Alfa, w której ma się znaleźć ok. 80 sklepów i pięciosalowe kino. Po przetrwaniu trudnego roku 2012 pojawi się szansa dla budowlańców. W 2013 roku ruszy budowa elektrowni gazowej, pracę przy niej znaleźć może nawet 1000 osób - podkreśla Baranowski. Później potrzebnych będzie ok. 30 wysokiej klasy specjalistów do jej obsługi.

Za daleko do pracy

Zapowiedź nowych ofert pracy cieszy jednak tylko połowicznie. Do firmy trzeba bowiem dojechać, a to staje się coraz większym problemem. Czasem koszty dojazdu pożerają dużą część i tak niewielkich pensji, więc część bezrobotnych po prostu zniechęca się do pracy i woli siedzieć w domu na zasiłku - przyznaje Ireneusz Baranowski. Wtórują mu bezrobotni. Ja jestem bez pracy, kuzyn jest bez pracy, brat też - mówi jeden z mężczyzn, których reporter RMF FM spotkał przed pośredniakiem. Bez dojazdu jest tragedia. Żeby kupić samochód trzeba mieć pieniądze, benzyna kosztuje, a człowiek i tak ledwo na zero wychodzi. Mężczyzna narzeka, że nie może znaleźć pracy mimo kilku kursów. Mam i na wózek widłowy, i na spycharkę, uzbierałoby się trochę. Ale co z tego, jak wszędzie chcą ze stażem. Gdzie ja go zdobędę, jak dojechać nawet nie mam jak - podsumowuje, wypatrując brata, który załatwia swoje sprawy w Urzędzie Pracy. Drugi z mężczyzn dodaje: będzie znowu XIX wiek. Praca po 12 godzin to już norma. Niech pan spojrzy na godziny szczytu - zaciąga się papierosem - Jadę do pracy i sznur samochodów o 6-7 rano, potem wracam i korki o 17-18 po południu. Kiedyś zdarzały się dwie-trzy godziny wcześniej.