Stan zakochania nie jest wieczny - twierdzi psycholog i terapeuta Józef Przemieniecki. Jak mówi, stan zakochania trwa około dwóch - trzech lat. Po tym okresie już tylko niektórzy doznają szczęścia, jakim jest miłość. „Miłość jest dużo spokojniejsza. Cicha. Z miłością wiąże się harmonia, spokój, poczucie bezpieczeństwa” - mówi Przemieniecki w rozmowie z dziennikarką RMF FM.

Aneta Łuczkowska RMF FM: Na początek pytanie, które wiele osób sobie zadaje - czy prawdziwa miłość  w ogóle istnieje?

Józef Przemieniecki, psycholog i terapeuta: Absolutnie tak. Przy czym tutaj mamy dosyć poważny problem w odróżnieniu stanu zakochania od miłości. I myślę, że te wątpliwości, czy prawdziwa miłość istnieje - wynikają z faktu, że w przestrzeni publicznej istnieje i dosyć mocno pobrzmiewa wszystko to, co jest związane ze stanem zakochania, a nie z miłością.

Randki, motyle w brzuchu, romantyczne komedie.

Możemy tu dalej się posunąć. Możemy z łóżka nie wychodzić, kiedy jesteśmy zakochani. Kiedy właściwie czekamy na smsa, wysyłamy smsa, kiedy czekamy na spotkanie, kiedy to spotkanie przybiera formę takich już bardzo, bardzo silnych doznań. Wszystko to się wiąże właśnie ze stanem zakochania.

Jak to mówią - lata się pół metra nad ziemią.

Bywa, że niektórzy nawet jeszcze wyżej. Różne są określenia tego stanu. Myślę, że gdyby sięgnąć po literaturę, po poezję; tam rzeczywiście opis tego stanu jest bardzo bogaty. Znacznie bogatszym językiem opisywany niż ja tutaj go stosuję. Myślę, że go wszyscy znają.

Jeżeli komuś zafascynowanemu uczuciem miłości powiemy, że to uczucie zakochania nie trwa za długo, to jego świat runie.

Dokładnie tak. Często spotykam się z sytuacją, kiedy próbuję na początku bardzo delikatnie i subtelnie zakwestionować to, co się dzieje w stanie zakochania. To rzeczywiście tak, jakby dla tej osoby świat się zawalił, bo ona zna tylko ten stan, marzy tylko o tym. Bo rzeczywiście jesteśmy tak przez naturę wyposażeni, że jest w nas taki pęd do przeżywania stanu zakochania. Ja go kwestionuję i wręcz mówię, że on trwa krótko. Badania pokazują jednoznacznie, on trwa około dwóch lat, jedni mówią dwa, inni trzy lata, ale to ma swój ograniczony czas trwania. 

To po czym poznać, że jest to nie zakochanie, a miłość?

Na pewno zidentyfikowanie miłości jest praktycznie niemożliwe w stanie zakochania. Ponieważ stan zakochania wyzwala wyjątkowe stany emocjonalne, odczucia, doznania. Miłość natomiast jest dużo spokojniejsza. Cicha. Z miłością wiąże się harmonia, spokój, poczucie bezpieczeństwa. Kiedy stan zakochania minie, dopiero wtedy partnerzy obnażają siebie w zakresie tego, czy mają te predyspozycje do wyrażania miłości, czy też nie.

A czy z każdego zakochania może się zrodzić miłość?

Niestety nie. Statystyka mówi, że stosunkowo rzadko to się dzieje.

A jakby ktoś się bardzo postarał? Wiedział, co robić?

Niestety miłości nie uaktywniamy na poziomie świadomym. Uaktywnianie tej miłości po to, aby ona zafunkcjonowała w naszym związku, wymaga dosyć intensywnej pracy. Aczkolwiek jedną rzecz należałoby podkreślić. Są ludzie, którzy rzeczywiście mają wyjątkowe predyspozycje do uaktywniania, do dawania miłości. To oczywiście wiąże się z wychowaniem. Tego, w jakich warunkach ci ludzie byli wychowywani, w jakich kształtowała się ich psychika. Ale statystycznie rzecz biorąc, takich ludzi, którzy mają miłość aktywną, niestety jest niewiele.

Czyli związek w takim razie to ciężka praca?

Owszem, związek i tworzenie związku trwałego i szczęśliwego - to jest praca i często nawet duży wysiłek. Ale konsekwencją tego wysiłku nie jest tylko trwały i szczęśliwy związek. Konsekwencją tej pracy jest również to, że ja - jako jednostka - czuję się bardziej dojrzały, jestem bardziej szczęśliwy i bardziej spełniony. To jest istota rzeczy. 

Jest jakiś złoty poradnik dla ludzi, jak dbać o tej związek? Co robić ? A czego nie robić?

Ja bym zaczął od tego, żeby przede wszystkim sobie uświadomić, co to jest stan zakochania. Mieć świadomość faktu, że to jest stan przejściowy. To jest pierwsza sprawa, bardzo istotna i ważna. Żeby nie ulegać fascynacji. Korzystać, czerpać z niego, ale żeby nie on stał się treścią naszego życia. I drugie ważne zagadnienie - to jest umiejętność uaktywniania miłości na rzecz związku. Niestety, często sami możemy sobie z tym nie poradzić, wymaga to wsparcia osób trzecich, które rzeczywiście już tę drogę po prostu przeszły.

To jak dbać o związek? Żeby był satysfakcjonujący i żeby można było z czystym sumieniem powiedzieć komuś, że się go kocha?

To jest banał, co w tej chwili powiem. Każde słowa, w których wyrażamy, mówimy, że kochamy kogoś, kiedy jednocześnie brakuje nam miłości w nas samych, są słowami tylko pustymi. Są prowokacją do tego, żeby usłyszeć, że ktoś inny nas kocha. Jeżeli ja nie kocham siebie, nie mam aktywnej miłości własnej i mówię do mojej partnerki, do mojej żony: Kocham cię, to to jest tylko prowokacja do tego, żeby od niej usłyszeć te słowa.

To co robić? Ja się spodziewałam innej odpowiedzi, że trzeba chodzić raz w tygodniu na randkę, robić sobie śniadania do łóżka i być dla siebie miłym.

Wszystko to, co pani powiedziała, czyli randka, przytulanie, to jest ważne, to jest istotne. Ale samo to nie jest w stanie uaktywnić tego, co jest w nas. I dlatego często o związku mówimy, że to jest wysiłek i praca. To jest oczywiście istotne, żebym wyrażał szacunek, żebym czasami przytulił, zaprosił na randkę, żebym dał kwiaty. Rano powiedział, że ją kocham, wieczorem powiedział jej dobranoc i ją pocałował i przytulił. To jest bardzo istotne i ważne. Ale najczęściej, jak pokazuje moja praktyka, to jest za mało. Często ludzie podejmują taki wysiłek i kiedy w krótkim czasie obserwują, że to nie przynosi rezultatów, po prostu rezygnują z tego, bo to jest takie puste.

Pamiętam ze swoich studiów, z jednego z wykładów fazy rozwoju każdego związku, gdzie było jasno pokazane, że najpierw jest euforia stanu zakochania, potem jest coraz gorzej. Musi być coraz gorzej?

Nie musi. Jeżeli ja mam uaktywnione te moje predyspozycje do dawania miłości innym, to oczywiście, że tak nie musi być. I tak nie będzie. Natomiast jeżeli ja tych predyspozycji nie mam, związek przejdzie te fazy, aż dojdziemy do związku pustego. Związku, który ma duże predyspozycje, żeby się rozpaść.

To troszeczkę jednak wciąż brzmi zagadkowo. Chyba nie ma takiej prostej odpowiedzi, czy jest, a ja jej nie widzę?

Powiem tak, gdybym znalazł w prostych słowach taki wytrych, to prawdopodobnie bym zasługiwał na Nobla. Natomiast to jest proste wtedy, kiedy zrozumiemy, czym jest ta prawdziwa miłość i gdzie jest jej źródło. Że jej źródło nie jest w mojej partnerce, w mojej żonie, tylko jest we mnie.

Trzeba pokochać siebie, żeby móc kochać innych.

Trzeba rozpocząć proces kochania samego siebie. Bo to jest proces.

Czy pary powinny chodzić na psychoterapię?

Ja bym tego nie nazywał psychoterapią. Ja bym to nazwał takim wglądem. Aby ktoś z zewnątrz mógł się przyjrzeć procesom, które w nich zachodzą. Żeby ustrzec ich przed bardzo destrukcyjnymi procesami, często nieodwracalnymi, które mogą się pojawić. Moim zdaniem, jest to absolutnie właściwe. To tak jak chodzimy na badania okresowe do lekarza.

Kiedy taki pierwszy przegląd okresowy?

Marzy mi się, żeby młodzi ludzie zanim wejdą w związek, zanim doznają stanu zakochania, żeby przeszli odpowiedni proces edukacyjny, w którym się dowiedzą, co to znaczy stan zakochania, ile on trwa, czym się przejawia. Żeby również nauczyli się uaktywnienia własnej miłości. Żeby potem, jak stan zakochania minie, nie pojawiła się pustka, żeby znali ten cały proces i świadomie w niego wchodzili.

To nie jest taka trochę destrukcyjna wiedza? Że to co jest euforyczne, co jest piękne, się kiedyś skończy?

Destrukcyjna jest dla tych osób, które nie znają smaku prawdziwej miłości.

Gdzie znaleźć prawdziwą miłość?

W sobie.