Miał być postępowym, ugodowym biskupem i ordynariuszem krakowskim, a stał człowiekiem twardym i stwarzającym największe problemy władzy komunistycznej - wspomina Jana Pawła II Krzysztof Kozłowski z „Tygodnika Powszechnego”.

Mira Skórka: Kiedy zaczęła się współpraca „Tygodnika Powszechnego” z Karolem Wojtyłą?

Krzysztof Kozłowski: Od zawsze, to znaczy od momentu, kiedy Karol Wojtyła - młody ksiądz, zadebiutował swoim pierwszym artykułem „W życiu” publikowanym w prasie. Ten artykuł został wydrukowany na pierwszej stronie w „Tygodniku Powszechnym”. To był marzec 1949 rok. Karol Wojtyła wrócił z Francji. Jeszcze wtedy biskupi mieli szansę wysyłać młodych księży na staże paromiesięczne za granicę. Jeszcze stalinizm nie rozszalał się w Polsce. Wrócił młody ksiądz, bliżej nikomu nieznany i przyniósł reportaż o katolicyzmie francuskim, który przeżywał wówczas głęboki kryzys. Było modne pytanie, czy Francja jest nadal krajem katolickim, „wierną córą Kościoła”, czy też staje się krajem misyjnym, który trzeba nawracać. Cokolwiek o tym pytaniu można powiedzieć – problem był. Młody ksiądz przyniósł artykuł, a Jerzy Turowicz – genialny redaktor przez 50 lat „Tygodnika Powszechnego”, wziął to i wydrukował na pierwszej stronie, tknięty intuicją, że z tego autora mogą być pożytki.

Mira Skórka: Zapowiadał się jako dobry dziennikarz? Ale następny artykuł już nie został wydrukowany?

Krzysztof Kozłowski: Karol Wojtyła wydrukował w „Tygodniku” dziesiątki tekstów, artykułów, rozważań, poematów. To jest gruby tom wydrukowanych tekstów z „Tygodnika Powszechnego”. Ale ma pani rację, że nastąpiła niezręczność ze strony redakcji. Redakcje mają to do siebie, że chętnie widzą młodych dobrze zapowiadających się autorów z pierwszym artykułem. Drugi artykuł przyniesiony przez Karola Wojtyłę dotyczył katolicyzmu w Belgii i Holandii, bo zawadził o te kraje również podczas swojej podróży. Holenderski katolicyzm nie był jeszcze modny. Uznano w redakcji, że: „wydrukowaliśmy mu jeden, kogo obchodzi Belgia i Holandia” i artykuł nie ukazał się.

Mira Skórka: Trafił do szuflady?

Krzysztof Kozłowski: Redaktor naczelny nie wyrzucił go do kosza. Nie miał w zwyczaju wyrzucać jakichkolwiek papierów do kosza. Po śmierci Jerzego Turowicza w 1999 r. porządkując papiery po nim odkryliśmy ten artykuł i wydrukowaliśmy go z poślizgiem pięćdziesięcioletnim. Przyznaliśmy się do gafy. Teraz ilekroć nasi autorzy skarżą się, że już miesiąc czy dwa temu przysłano artykuł, a wciąż nie jest drukowany i jak długo mają czekać, odpowiadam wtedy niezmiennie: „Papież czekał 50 lat, więc proszę wybaczyć, ale nie jest pan najbardziej pokrzywdzonym”.

Mira Skórka: Jak układała się współpraca z dziennikarzem-publicystą Karolem Wojtyłą? Przychodził tutaj na kolegia, chodził po tych skrzypiących podłogach, przebywał w tych pomieszczeniach?

Krzysztof Kozłowski: On przychodził – owszem. Natomiast nigdy nie pracował w redakcji jako dziennikarz. Więcej kłopotów ze swoimi tekstami raczej nie miał. To była jedyna nasza wpadka z tą Belgią i Holandią. Bywał bardzo często, a jeszcze częściej my bywaliśmy w Pałacu Arcybiskupów za ścianą nie tylko z okazji imienin, Bożego Narodzenia czy Wielkanocy. Był taki zwyczaj przez długie lata, że redakcja mniej więcej raz na kwartał była zapraszana na kolację przez Karola Wojtyłę. Trwały wtedy długie rozmowy o sytuacji politycznej, naszych kłopotach z cenzurą, bezpieką, partią, stowarzyszeniem PAX. Te rozmowy trwały długo w noc.

Mira Skórka: Które z tych spotkań z Karolem Wojtyłą utkwiło panu najbardziej w pamięci?

Krzysztof Kozłowski: Najbardziej utkwiło to, które było najbardziej dramatyczne. Sytuacja partyjno-polityczno-ubecka tak się rozwijała w Polsce, że pierwotnie to prymas Wyszyński był tym najgorszym wrogiem numer 1 w Kościele polskim. Młody biskup Karol Wojtyła w planach partyjnych-komunistycznych miał być przeciwwagą. Tym, który będzie równoważył wpływy prymasa Wyszyńskiego. Zawiedli się na tym srodze. Był to zupełny niewypał taktyki zastosowanej przez komunistów. Bardzo szybko okazało się, że to Karol Wojtyła jest najgorszym z biskupów polskich, a prymas Wyszyński jest przeciwnikiem, ale rozsądnym, który rozumie polską racje stanu. W ogóle biskupi w całej Polsce południowej, byli postrzegani jako szczególnie niebezpieczni dla ustroju, a Karol Wojtyła jako przywódca tej reakcyjnej południowej kościelnej Polski. Jak ustalili, że wrogiem numer 1 w Polsce jest Karol Wojtyła, to wówczas został wybrany papieżem. Szok był podwójny, bo nie tylko „Polak – papieżem”, co dla obozu komunistycznego było rzeczą straszną, ale jeszcze najgorszy z biskupów ich zdaniem, najbardziej niebezpieczny został papieżem. Zupełnie nie wiedzieli co z tym fantem począć. Nie potrafili zareagować przez dłuższy czas w sensowny sposób. Ta zmiana nastąpiła z czasem. Wojtyła był tępiony do końca. Jeszcze w lipcu 1978 r. na trzy miesiące przed wyborem na papieża, po raz trzeci ministerstwo odmówiło potwierdzenia jego profesury na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. „Nie! Karol Wojtyła profesorem w Polsce Ludowej nie zostanie”. I ten człowiek tak traktowany nagle został papieżem. Mówię o tym, ponieważ w okresie, kiedy był postrzegany jako niebezpieczny przeciwnik i człowiek, który może okazać się jeszcze gorszy niż prymas Wyszyński, władze postanowiły zastraszyć Wojtyłę, i pokazać, że nie zamierzają się temu przyglądać spokojnie. Po jednej z kolacji wyszliśmy z pałacu i rozeszliśmy się do domów. Wówczas nasz przyjaciel, ks. red. Andrzej Bardecki, który był bardzo bliskim przyjacielem kardynała Karola Wojtyły i redaktorem „Tygodnika Powszechnego” równocześnie, został zaczepiony przed swoim domem przez dwóch rosłych mężczyzn, którzy stwierdziwszy, że to jest Andrzej Bardecki, pobili go tak, że nad ranem przewieźliśmy go do szpitala. Miał pęknięcia różnych kości, m.in. nosa, szczęki. Było jasne, to było zaplanowane. Nigdy sprawców nie znaleziono. Kardynał Karol Wojtyła nigdy nie miał wątpliwości. Zawsze powtarzał: „Andrzeju, oberwałeś za mnie, bo to chodziło o mnie, a ty w zastępstwie zostałeś pobity”. Była to jedna z akcji wymierzonych w Karola Wojtyłę i pośrednio w „Tygodnik Powszechny”. Takich akcji było dużo więcej. Później ubecja usiłowała podrzucić jednej z sekretarek sfałszowany przez siebie pamiętnik, który miał skompromitować Karolę Wojtyłę. Operacja nie została zrealizowana. Oficer bezpieczeństwa, który miał to wykonać: podrzucić, a potem odnaleźć i obwieścić, że dochodzi tutaj do obyczajowych różnych rzeczy, nazywał się Piotrowski. To on zabił później księdza Popiełuszkę. Otóż kapitan Piotrowski nie był najsprawniejszym oficerem, ponieważ nim wykonał to zadanie, upił się po prostu i rozbił samochód pod hotelem w Krakowie. Wywołało to dyscyplinarne dochodzenia i całą akcję na szczęście „diabli wzięli”.

Mira Skórka: Tak wyglądały dramatyczne czasy, które są na szczęście są już przeszłością.

Krzysztof Kozłowski: Karola Wojtyłę kształtowała nie tylko okupacja. Nie darowano mu, że budował kościół w Nowej Hucie, że zawiódł nadzieje. Miał być postępowym, ugodowym biskupem i ordynariuszem krakowskim, a stał człowiekiem twardym i stwarzającym największe problemy władzy komunistycznej.