Lawina krytyki spadła w ostatnim czasie na sędziów piłkarskich w Polsce, czy to w meczach Ekstraklasy, czy Pucharu Polski. Mimo systemu VAR, niektórym zdarzały się błędy. Arbitrzy podejmowali kontrowersyjne decyzje, potem krytykowane przez ekspertów piłkarskich i kibiców. Dlatego - zdaniem byłego prezesa PZPN i sędziego międzynarodowego, Michała Listkiewicza - dobrym pomysłem jest wprowadzenie na polskich stadionach kolejnej innowacji - tłumaczenia się z decyzji przed kibicami.
W niemieckiej Bundeslidze w ostatnim czasie rozpoczęły się testy komunikatów sędziowskich VAR. W wybranych spotkaniach sędzia ma obowiązek wygłoszenia przez mikrofon krótkiego opisu swojej decyzji. Ma to zwiększyć transparentność sędziowskich werdyktów. Zdaniem Michała Listkiewicza w rozgrywkach Ekstraklasy i Pucharu Polski również powinno się z czasem wprowadzić takie rozwiązanie.
Tak jak chociażby w rugby - jestem za tym, żeby sędziowie publicznie oznajmiali całemu stadionowi powody takiej, a nie innej decyzji. Oczywiście nie każdej, nie dajmy się zwariować, ale tych kluczowych decyzji - dlaczego nie uznali bramki, podyktowali lub nie podyktowali rzut karny, wykluczyli zawodnika. Mikrofon, nagłośnienie na polskich stadionach jest w tej chwili perfekcyjne. W sytuacji, która była na stadionie Legii (jedna z kontrowersji dotyczyła potencjalnego rzutu karnego dla Jagiellonii za faul - przyp. red.), gdyby sędziowie szybciej zareagowali i przerwali grę po faulu, który był tuż przed tym zdarzeniem w polu karnym (...) i powiedzieli, że jeden zawodnik sfaulował drugiego - "przerywamy, rzut wolny" - nie byłoby całego tego zamieszania - mówi były prezes PZPN w rozmowie z RMF FM.
Zapytany przez Cezarego Dziwiszka, co w sytuacji, w której mimo systemu wideoweryfikacji i ewentualnego tłumaczenia na stadionie, decyzja arbitra byłaby błędna, Michał Listkiewicz odpowiedział, że należałoby się zastanowić także nad tłumaczeniem sędziów po meczach - w telewizyjnym wywiadzie lub na konferencji prasowej.
W rozmowie z RMF FM Michał Listkiewicz zwraca też uwagę na presję, jaką są w ostatnim czasie obciążeni sędziowie. Każdy błąd powoduje lawinę krytyki w mediach, ale także zwykłego hejtu m.in. w internecie. Jego ofiarami padli w ostatnich dniach sędziowie Piotr Lasyk i Szymon Marciniak, którzy prowadzili spotkanie Legii Warszawa z Jagiellonią Białystok w Pucharze Polski.
Piotr Lasyk był sędzią głównym, a Szymon Marciniak pracował na VAR-ze. Kontrowersji było kilka, a dotyczyły potencjalnych dwóch rzutów karnych dla Jagiellonii - przy jednej z sytuacji wideoweryfikacja w ogóle nie została przeprowadzona. Przy drugiej, sędzia Lasyk oglądając powtórkę VAR uznał, że zawodnik Legii nie faulował rywala.
Szymon Marciniak odmówił komentarza RMF FM do tych decyzji, ponieważ po spotkaniu wziął kilka dni urlopu. Zaraz po meczu wraz z Piotrem Lasykiem tłumaczyli swoje werdykty w portalu meczyki.pl. Tłumaczenia nie przekonały jednak wielu ekspertów i kibiców, z których część swoje negatywne emocje uwydatniła w internetowych komentarzach.
Dla mnie ta histeria, hejt w stosunku do Szymona Marciniaka w internecie, to jest coś strasznego. Lawina nienawiści, wulgaryzmów, chamstwa. Dawno się z tym nie spotkałem. Wiem, że żyjemy w czasach, w których tak skrajne zachowania się dobrze "klikają", sprzedają, ale gdzieś powinna być granica. Publiczne grożenie jakiemuś człowiekowi, obrażanie go, powinno być karalne i mam nadzieję, że będzie karalne - uważa Michał Listkiewicz.
Środowy mecz Legii z Jagiellonią w Pucharze Polski odbił się szerokim echem nie tylko ze względu na sędziowskie kontrowersje. Także przez zachowanie części kibiców Legii - podczas spotkania najbardziej zagorzali fani spalili flagi i szaliki Jagiellonii Białystok. Konieczna była interwencja straży pożarnej. Nikomu nic się nie stało, a mecz nie został przerwany przez delegata PZPN, ale kary dla klubu z Łazienkowskiej są niemal pewne.
Komisja Dyscyplinarna PZPN zbierze się w tej sprawie prawdopodobnie w środę lub czwartek (5/6 marca - przyp. red.) - powiedział Cezaremu Dziwiszkowi dyrektor Departamentu Komunikacji i Mediów Polskiego Związku Piłki Nożnej, Tomasz Kozłowski.
Moim zdaniem kara powinna być bardzo surowa. Tylko, że kary finansowe mają to do siebie, że nie płacą ich ci, którzy zawinili - płaci klub. Nie wyobrażam sobie, żeby prezes Legii Dariusz Mioduski, który jest światowym, eleganckim i kulturalnym człowiekiem, to akceptował. Ale jak zwykle - klub zapłaci. Pytanie: czy będą np. konsekwencje w postaci zamknięcia jednej trybuny? Ale wtedy też odbije się to na klubie, bo nie zarobi on na sprzedaży biletów, więc to jest błędne koło. Problem zachowania kibiców to "never ending story". Niedawno dowiedziałem się od kolegi, który kieruje związkiem węgierskim (Sandor Csanyi - przyp. red.), że oni mają ogromne kłopoty, gdyż na mecze reprezentacji Węgier jeżdżą też polscy ultrasi sprzymierzeni z tymi węgierskimi (...) no i np. w Londynie zrobili ogromny problem, pobili się z policją. I kto zapłacił karę za polskich ultrasów? Węgrzy - mówi RMF FM Michał Listkiewicz.
Sprawa ewentualnego zamknięcia stadionu Legii lub jego części w kolejnym meczu Pucharu Polski może być o tyle skomplikowana, że stołeczna drużyna w półfinale na pewno nie zagra u siebie. Spośród zespołów, które wywalczyły awans do tej fazy rozgrywek (oprócz Legii są także: Pogoń Szczecin, Puszcza Niepołomice i Ruch Chorzów), będzie najwyżej rozstawiona.
System premiuje teoretycznie słabsze kluby, które mają przywilej grania spotkania w danej fazie Pucharu Polski u siebie, więc bez względu na to, na kogo trafi Legia, zagra półfinał na wyjeździe. A wielki finał pucharu odbędzie się 2 maja na Stadionie Narodowym. Losowanie półfinałów jest zaplanowane na niedzielę 2 marca o godz. 20:15.