"Jestem szczęśliwa, ale uważam, że stać mnie było na złoto" - przyznała Angelika Cichocka, która w niedzielę wywalczyła srebrny medal halowych mistrzostw świata w lekkoatletyce w biegu na 800 m. W Sopocie odniosła największy sukces w karierze.

Do finału Cichocka przystąpiła z najlepszym wynikiem uzyskanym w piątkowych eliminacjach - 2.00,37. Czwarty rezultat - 2.01,05 - osiągnęła wtedy Amerykanka Channelle Price, która w decydującym biegu okazała się jednak szybsza od Polki.

Trochę pogubiłam się w środku dystansu, kiedy chciałam wyprzedzać, a później musiałam odrabiać straty. Na szczęście wystarczyło mi sił, znalazłem też dla siebie miejsce na bieżni, żeby wyprzedzić dziewczyny, które szły ławą. W pewnym momencie postawiłam wszystko na jedną kartę. Byłam rozpędzona i zdecydowała się iść do końca. Starałam się też zachować czujność, bo na tym dystansie akcja rozgrywa się błyskawicznie. Trzeba też walczyć o każdy centymetr
- powiedziała po biegu.

Jak dodała, ważna była dla niej obecność w Ergo Arenie najbliższych; rodziców, brata i narzeczonego.

26-letnia zawodniczka, mimo radości z medalu, żałowała też straconej szansy.

Jestem szczęśliwa, bo to był mój pierwszy międzynarodowy sukces i jeszcze do końca w niego nie wierzę. Z drugiej strony trochę mi żal, bo wiem, że stać mnie było na złoto. Wszystko jednak przede mną. Ten medal powinien mi dodać wiary w siebie. Jestem optymistką i twardzielką, nie boję się wyzwań, bo w ten sposób się realizuję - zaznaczyła.

Cichocka dość późno rozpoczęła przygodę z bieganiem - dopiero w pierwszej klasie szkoły średniej.

Pochodzę z małej kaszubskiej miejscowości Mściszewice w gminie Sulęczyno. Na początku wygrywałam zawody gminne, ale nie traktowałam ich jako wstępu do poważnej kariery. Dopiero triumf w pierwszej imprezie w szkole średniej z przewagą 400 metrów, dał mi sporo do myślenia i zdecydowałam się rozpocząć treningi w klubie. Jak widać nigdy nie jest za późno, żeby spełniać marzenia - zauważyła.

Srebrna medalistka HMŚ zdecydowała się zmienić w okresie przygotowawczym trenera.

Potrzebowałam świeżego spojrzenia. Z Jarosławem Ścigałą, który był moim pierwszym szkoleniowcem, po wielu latach współpracy nie dostrzegaliśmy pewnych elementów, trochę się pogubiliśmy. Jeśli marzyłam o bieganiu na wysokim poziomie, to był odpowiedni moment, żeby coś zmienić, bo każda roszada rozwija. Musiałam podjąć męską decyzję i rozpoczęłam współpracę z Tomaszem Lewandowskim - poinformowała.

W dodatku zamiast na opłacony przez PZLA obóz w Portugalii biegaczka postanowiła wyjechać razem z nowym szkoleniowcem na zgrupowanie do Etiopii, którego koszty pokryła z własnej kieszeni.

Początek współpracy jest bardzo ważny, dlatego chciałam spędzić ten okres z nowym trenerem. Etiopia to było niesamowite doświadczenie, nie tylko treningowe, ale także kulturowe. Zderzyłam się z innym światem, zobaczyłam, jak żyją i funkcjonują inni ludzie. To był duży szok i okazja do refleksji nad swoją karierą i życiem. Poza tym na wysokości 2700 m czułam się jak amatorka, która dopiero zaczyna przygodę ze sportem. Samo rozbieganie było dla mnie wielką męczarnią i nie wiedziałam, co z tego wyjdzie. A wyszedł medal mistrzostw świata. Podjęłam ryzyko, ale opłaciło się, bo kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana
- podsumowała Cichocka.

(jad)