Bieganie po schodach można porównać do biegania na stadionie, bo pokonujemy krótszy dystans, maksymalnie do dziesięciu minut - mówi w rozmowie z RMF FM dwukrotny zdobywca Pucharu Świata w towerrunningu, czyli bieganiu po schodach Piotr Łobodziński.

Kacper Merk: Skąd pomysł na bieganie po schodach?

Piotr Łobodziński: Zaczęło się w 2011 roku w Warszawie. Zobaczyłem, że są organizowane takie zawody, zgłosiłem się i wystartowałem "na żywca", bez ani jednego treningu. Mimo to zająłem czwarte miejsce i konkurencja po prostu mi się spodobała.

Jak bardzo bieganie po schodach różni się od klasycznego biegania po płaskim terenie?


Można je porównać do biegania na stadionie, bo pokonujemy krótszy dystans, maksymalnie do dziesięciu minut. Mamy więc inny wysiłek niż na przykład w półmaratonie czy maratonie. Bardziej zbliżone pod tym względem są biegi górskie, kolarstwo, czy nawet wioślarstwo. Inaczej wygląda też kwestia zmęczenia. Mniej więcej po godzinie od startu w zawodach organizm wraca do siebie i następnego dnia znów możemy normalnie trenować. Po maratonie tak się nie da, trzeba odczekać dwa-trzy dni.

A czy przygotowania do biegu po schodach różnią się od przygotowań do klasycznych biegów?

W zasadzie nie, bo w zimowym okresie przygotowawczym biegam około stu kilometrów tygodniowo, czyli porównywalnie z tymi, którzy przygotowują się na przykład do biegów ulicznych na dziesięć kilometrów. Oprócz tego dwa razy w tygodniu ćwiczę na klatce schodowej, gdzie mam więcej elementów siłowych.

To jakaś specjalna klatka schodowa?

Tu wszystko zależy od zawodów, do których się przygotowuję. Jeśli wiem, że czeka mnie bieg na klatce lewoskrętnej, to staram się znaleźć podobną klatkę. W bloku, w którym mieszkam jest prawoskrętna, dziesięciopiętrowa, co daje dokładnie 202 schody. W czasie treningu biegnę pod górę dziesięć-piętnaście razy; jeden taki bieg zajmuje 43 sekundy, a następnie schodzę około 2 minut. Mógłbym zjeżdżać, ale w pionie jest tylko jedna winda, więc nie chcę blokować jej mieszkańcom.

Patrzą na pana trochę jak na wariata?


Teraz już pewnie mniej, ale na początku faktycznie tak bywało. Zdarza mi się bowiem trenować w nocy, a ponieważ na mojej klatce są osobne włączniki światła na każdym piętrze, biegam z "czołówką" (latarką - przyp.) na głowie. No i któregoś razu starsza pani wyprowadzała wieczorem psa na nocny spacer i sam nie wiem, czy to ja bardziej wystraszyłem się jej, czy ona mnie.

Da się zarobić na tej dyscyplinie?

Trochę się da, ale należy to traktować jako dodatek do domowego budżetu. Na co dzień, na pół etatu, pracuję w Pałacu Muzeum w Wilanowie. I choć nie trenuję po kilka godzin dziennie, jak na przykład Justyna Kowalczyk, to mogę o sobie powiedzieć, że jestem wyczynowcem.

Skoro wspomniał pan akurat Justynę Kowalczyk, to słyszałem, że wbiegał pan też na skocznię narciarską.


Nawet na dwie. W Kulm i Planicy. Czyli pokonywałem odwrotną drogę na przykład do Adama Małysza. Najpierw po trawiastym zeskoku, następnie po betonowym rozbiegu. Niby to tylko czterysta metrów w linii prostej, ale pokonanie takiego dystansu zajmowało około pięciu minut, czyli wielokrotnie dłużej, niż lecący skoczkowie.

Biegnij z RMF FM! Pochwal się nam swoim zdjęciem!



(md)