"Zbyt dużego wyboru nie mam. Mogę spędzić sylwestra na lewym lub na prawym pływaku. Decyzja pewnie zapadnie w ostatniej chwili" – mówi Roman Paszke, który drugi raz próbuje samotnie opłynąć świat tak zwaną "złą trasą", czyli pod wiatr. Kapitan opuścił już port w Las Palmas na Wyspach Kanaryjskich. Wyczyn, którego ma zamiar dokonać, udał się dotychczas tylko sześciu żeglarzom. Rok temu Polak musiał przerwać próbę już po 3 tygodniach rejsu z powodu awarii katamaranu.

Kuba Kaługa: Panie kapitanie, właśnie rusza pan w rejs po rekord. Czym ten start różni się od tego zeszłorocznego?

Roman Paszke: Być może nazwa łódki jest ta sama i jacht jest ten sam, natomiast na jachcie jest kilka zmian technicznych - dużo większe możliwości używania energii odnawialnej, co pozwoliło na zdjęcie blisko 400 kilogramów ciężaru przed startem, przed przystąpieniem do tej drugiej próby. To jest bardzo ważne. Wielokadłubowce bardzo odczuwają ciężar na jachcie, więc 400 kilogramów to jest dość sporo. To pewnie się też przełoży - jak myślę - na prędkość. W ubiegłym roku do równika dopłynąłem po siedmiu dniach, w siedem i pół doby. Teraz spodziewam się, że będę dzięki temu znacznie prędzej.

No właśnie, nawet 400 mil morskich dziennie to są rzeczywiście osiągalne odległości?

W odpowiednich warunkach nawet więcej. Jacht może spokojnie pokonywać około 500 mil ciągu doby.

Czy ja dobrze liczę, że to jest prawie 900 kilometrów?

Tak. To jest około 800 kilometrów.

Panie kapitanie, a nie obawia się pan tej strefy ciszy wokół równika? Tam pogoda bywa kapryśna i raczej skąpi żeglarzom wiatru.

W strefie tej konwergencji równikowej to jest taki pas od 2 do 4-5 stopni geograficznych, w których są słabe, zmienne wiatry, czasami w ogóle ich nie ma, a czasami tę strefę się przechodzi znów zupełnie bezboleśnie. Ale mamy zbyt duży jeszcze zapas czasu, żeby cokolwiek dzisiaj prorokować. Natomiast oczywiście ta strefa jest zawsze strefą trudną i niełatwo ją pokonać. Trzeba się liczyć z tym, że to może być od kilku do kilkunastu godzin, może nawet do dwóch dni ciężkiej pracy w bardzo słabych, zmiennych wiatrach.

A kolejnym takim trudnym punktem będzie przylądek Horn, południowy kraniec Ameryki Łacińskiej, czy wcześniej też jakieś niespodzianki się mogą zdarzyć?

Tam, gdzie miałem awarię - to jest od ujścia La Platy, czyli od Buenos Aires na południe - tam jest rejon nazywany Argentinian Bank. To jest taki obszar, w którym tworzą się układy baryczne, które potem na tym wielkim Oceanie Południowym właściwie przelatują - można powiedzieć - dookoła świata i zatrzymują się z drugiej strony Ameryki Południowej na górach Chile. Ten rejon jest niezwykle trudny meteorologicznie, dlatego, że tam rodzą się układy baryczne. Modele meteorologiczne są w tym rejonie bardzo ostrożne i prognozowanie pogody jest obarczone bardzo dużym błędem, więc żeglarsko jest to jedno z trudniejszych miejsc. Nie ma prawie w ogóle spania, jest włączona najwyższa ostrożność, szczególnie na wielkokadłubowcach. Chcę powiedzieć, że katamaran ma tę zaletę, że pływa bardzo szybko, żegluje się bardzo szybko, ale do wady głównej należy to, że bardzo łatwo taki jacht przewrócić. No a przewrócić 10-tonowy jacht, taki jak Gemini, to byłaby naprawdę katastrofa, więc trzeba tutaj bardzo, bardzo uważać.

Panie kapitanie, tak żartobliwie zapytam, gdzie pan planuje spędzić sylwestra?

Tutaj to zbyt dużego wyboru nie mam. Mogę go spędzić na lewym lub na prawym pływaku. Decyzja pewnie zapadnie w ostatniej chwili.

Chodziło mi oczywiście o położenie geograficzne.

Naprawdę trudno mi powiedzieć, bo nie jestem w stanie powiedzieć, w jakim miejscu, jak daleko na północ przesunie się ten pas konwergencji równikowej, więc dziś mogę tylko prorokować i powiedzieć, że albo lewy albo prawy pływak, natomiast, w jakim miejscu to myślę, że będę już około 1200-1400 mil od linii startu.

Pisał pan na Tweeterze: "coraz więcej polskich jachtów, coraz więcej gościnności, czas wypływać."

Tak. Sporo Polaków na święta przyjechało, a właściwie przypłynęło, na Wyspy Kanaryjskie i część jest na pewno gdzieś tam na Teneryfie, na Gomerze, a część jest tutaj w Las Palmas. I tak jak myślałem, że będę Wigilię pewnie spędzał ze swoim szefem od techniki na łódce, z jego rodziną, tak okazało się, że przypłynęło kilka jachtów. Mieliśmy fantastyczną Wigilię - był dorsz, był śledź prosto z Helu, były pierogi, które przyjechały prosto z Polski, było naprawdę przesympatycznie. Pierwszy dzień Świąt również bardzo miło spędziliśmy w gronie Polaków wieczorem na kolacji. Natomiast przez cały dzień od rana do wieczora jednak sprawdzamy według listy wszystkie rzeczy po raz kolejny, które należy sprawdzić. Jest lista jak w samolocie przed startem i po prostu według tej check-listy odhaczamy punkt po punkcie za każdym razem.

Jean Luc van den Heede do mety dopłynął w niecałe 123 dni. Ile chce mieć na liczniku Roman Paszke, kiedy będzie mijał linię mety?

Bardzo bym chciał i celuję poniżej 100 dni.

Oby się udało panie kapitanie, powodzenia.

Wszystkiego dobrego.

W czwartek o godzinie 17 kapitan Paszke miał minąć linię startu przy Wyspach Kanaryjskich. Obiera kurs na południowy zachód. Już za kilka dni czekają go pierwsze trudności w niemal bezwietrznej strefie w okolicy równika. Na trasie będzie musiał opłynąć południowoamerykański przylądek Horn, dalej dotrzeć do Wielkiej Zatoki Australijskiej, a w końcu minąć afrykański przylądek Dobrej Nadziei. W okolice Wysp Kanaryjskich Paszke chce wrócić w mniej niż 100 dni.

Poprzednia próba pobicia rekordu przez kapitana Paszkego zakończyła się 6 stycznia, nieco ponad 3 tygodnie po starcie. Katamaran Gemini 3, na którym i w tym roku płynie Polak, jeszcze przed przylądkiem Horn miał awarię i zaczął nabierać wody. W związku z tym żeglarz musiał zawinąć do portu, tracąc tym samym szansę na rekord.

Udało się jednak uratować uszkodzony katamaran - Paszke przez ponad dobę żeglował wtedy z zalanym do połowy lewym pływakiem. Argentyński port w Rio Gallegos, położony u ujścia rzeki o tej samej nazwie, stał się bezpiecznym schronieniem dla jachtu, a potem jego więzieniem. Jego władze zaaresztowały bowiem jednostkę. Chodziło oczywiście o pieniądze... i żądanie zapłaty za rzekome udzielenie polskiemu kapitanowi asysty ratowniczej. Walka o Gemini 3 trwała 5 miesięcy i skończyła się dopiero przed sądem III instancji, który przyznał rację Polakom.