Nasi koszykarze rozegrają dziś wieczorem ostatni mecz na mistrzostwach Europy. Zagramy z gospodarzami turnieju Słoweńcami, ale nawet ewentualne zwycięstwo nie zatrze fatalnego wrażenia, jakie biało-czerwoni wywarli na kibicach i ekspertach.

Polacy przegrali w fatalnym stylu z Gruzją. Później stoczyli wyrównane, ale przegrane w dramatycznych okolicznościach mecze z Czechami i Chorwacją, by w czwartym spotkaniu dostać upokarzającą lekcję od Hiszpanów, bo inaczej nie można nazwać wyniku 11:49 po dwóch kwartach. Teraz na zakończenie przygody z Eurobasketem nasza drużyna zmierzy się ze Słowenią.

Gospodarze mistrzostw zaczęli je o wiele lepiej niż Polacy. Pokonali kolejno Czechy, Hiszpanię i Gruzję i dopiero wczoraj po dogrywce nie poradzili sobie z Turcją. Porażka Słowenii nieco skomplikowała sytuację w tabeli, bo teraz o awans do dalszych gier walczą ciągle cztery reprezentacje, czyli wszystkie oprócz Gruzji i Polski. Poza tym ważna jest także walka o poszczególne miejsce - im wyższe, tym teoretycznie łatwiejszy rywal w kolejnej rundzie. To zatem ostatnia szansa dla biało-czerwonych. Jeśli jakimś cudem pokonamy Słowenię na pewno pogorszymy ich sytuację. Tylko jak wierzyć w zwycięstwo po czterech tak słabych meczach? Albo rywale rozkładali nas na łopatki (Gruzja, Hiszpania), albo robiliśmy to sami trwoniąc przewagę w ciągu kilkudziesięciu sekund (Czechy). Sportowych argumentów trudno szukać.

Mają gwiazdy grające w NBA

Słoweńcy liczą, że na własnych parkietach uda im się wedrzeć na podium. To im się jeszcze nie udało, choć w mistrzostwach Europy grają nieprzerwanie od 1993 roku. Gwiazdami tamtejszej drużyny są Goran Dragić - kolega Marcina Gortata z Phoenix Suns, Erazem Lorbek z FC Barcelony czy Beno Udrih z New York Knicks. Skład uzupełniają jednak naprawdę solidni zawodnicy. Co tu dużo mówić, lepsi od biało-czerwonych. Zresztą w eliminacjach mistrzostw Europy i podczas turniejów finałowych graliśmy ze Słowenią cztery razy i zawsze kończyło się to tak samo - wygraną rywali. Ostatnio podczas mistrzostw w 2009 roku w Polsce ulegliśmy im 60:76. Koniec końców Słowenia otarła się o podium - wywalczyła 4. miejsce.

Nie wzięliśmy z nich przykładu

Szkoda, że mimo wielu prób nie potrafiliśmy się więcej od Słoweńców nauczyć. W końcu przez wiele lat w polskich klubach z powodzeniem pracował choćby Andrei Urlep i poprowadził naszych na mistrzostwach Europy w 2007 roku. Nie tak dawno reprezentacją opiekował się z kolei Ales Pipan. Bez sukcesów. 

Powinniśmy szukać pozytywów?



Do Słowenii wysłaliśmy niezły zespół: Marcin Gortat, Maciej Lampe, Michał Ignerski, Thomas Kelati, Łukasz Koszarek, Krzysztof Szubarga. Do tego młodzi Mateusz Ponitka czy Przemysław Karnowski. Dawali nadzieję na przyzwoity występ, na zwycięstwa, na jakąś niespodziankę. Okazało się, że mamy koszykarzy, ale zespołu już nie. I trudno przekonać się do słów trenera Dirka Bauermanna, który prosi dziennikarzy, by ci szukali pozytywnych aspektów polskiej wyprawy na Eurobasket. Tych pozytywów nie ma, bo przypomnę, że na takim turnieju drużynę i trenera rozlicza się z wyników, więc trudno cieszyć się np. z pierwszej wysoko wygranej kwarty w meczu z Czechami, skoro po 40 minutach to rywale mieli punkt więcej...

(MRod)