W czwartek wystartował pierwszy, historyczny etap Runmageddonu Sahara. Na starcie stanęło 44 śmiałków, gotowych na zmierzenie się z suchym, marokańskim klimatem oraz konstrukcyjnymi przeszkodami, znanymi z polskich edycji Runmageddonu. Wśród nich znalazł się były bramkarz reprezentacji Polski – Jerzy Dudek. Na inauguracyjnym etapie biegu zdecydował się na formułę Sahara 50 (50 km w trzy dni). Po zakończeniu zmagań podzielił się swoimi wrażeniami.

W czwartek wystartował pierwszy, historyczny etap Runmageddonu Sahara. Na starcie stanęło 44 śmiałków, gotowych na zmierzenie się z suchym, marokańskim klimatem oraz konstrukcyjnymi przeszkodami, znanymi z polskich edycji Runmageddonu. Wśród nich znalazł się były bramkarz reprezentacji Polski – Jerzy Dudek. Na inauguracyjnym etapie biegu zdecydował się na formułę Sahara 50 (50 km w trzy dni). Po zakończeniu zmagań podzielił się swoimi wrażeniami.
Ta edycja Rumageddonu odbywa się w Maroku /Materiały prasowe

Rozmawiamy po pierwszym etapie Runmageddon Sahara. Jak było?

Jerzy Dudek: Zaskoczył mnie sam początek. Od razu miałem się gdzie zmęczyć. Przejścia przez wodę, wejście z workiem do góry przez 150 metrów, a wszystko na bardzo krótkim dystansie. Już wtedy czułem kryzys, a do pokonania mieliśmy jeszcze 16 kilometrów! Jednak piękne widoki  w pełni zrekompensowały ten wysiłek. W pewnym momencie zaczepił nas fotograf, mówiąc: "odwróćcie się i zobaczcie". Przed nami ukazały się przepiękne góry, z ośnieżonymi szczytami. Dla takich chwil warto tu być.

W jaki sposób wyglądała pana regeneracja?

 Codziennie budzimy się o szóstej rano, mamy do pokonania wiele kilometrów trasy. Trzeba podejść do tego bardzo profesjonalnie. Każdy ma inne sposoby na odpoczynek. Teraz przede wszystkim potrzeba mi snu.

Nigdy nie startował pan w biegach długodystansowych. Nie było obawy, że tego doświadczenia może zabraknąć?

 Na początku byłem trochę przerażony, bo nie wiedziałem, czego od siebie oczekiwać. Ale na razie jest dobrze i mam nadzieję, że kolejne dni wysiłku zrekompensują mi strach z ostatniego tygodnia.

Zrywa pan ze stereotypem, że piłkarze nie lubią biegać.

 Wiele się w futbolu zmieniło. To nie są te czasy, gdy jako bramkarz musiałem wybiegać swoje na treningach, choć do niczego nie było mi to potrzebne. Dzisiaj praktycznie każdy sport wszedł na zupełnie inny poziom. Jest z nami kilku amatorów, którzy żyją praktycznie jak zawodowcy. Ja natomiast lubię biegać dla siebie. Dla odpoczynku, spokojnej głowy, relaksu. To nie są takie dystanse jak tutaj, zazwyczaj pokonuję około 11 kilometrów. To prawda, że po zakończeniu kariery większość piłkarzy wybiera grę w golfa, a nie Runmageddon. Ja jestem tego zaprzeczeniem.

Jak przebiegały przygotowania?

 W ubiegłym tygodniu przebiegłem 11 kilometrów w mrozie i aż się przestraszyłem na myśl, jaka to będzie różnica, gdy przyjedziemy na Saharę. Treningi rozpocząłem jednak wcześniej, aż moja żona zaczęła się denerwować, że zbyt dużo czasu spędzam na siłowni (śmiech). Projekt Runmageddon to nie są żarty. Trzeba do niego podjeść naprawdę odpowiedzialnie i rozsądnie.

Zapewne pomaga też to, że po zakończeniu kariery utrzymuje pan sportową sylwetkę.

 Żona dobrze mnie żywi, to już połowa sukcesu (śmiech). Nie potrafię już pilnować się jak dawniej, ale nie dajmy też się zwariować. Staram się jak najwięcej ruszać, występuję w meczach piłkarskich legend, muszę tam jakoś wyglądać. Sport to całe moje życie. Gdy skończyłem grać w piłkę, próbowałem różnych innych dyscyplin. Poza tym dobrze jest mieć wysportowaną sylwetkę i prowadzić zdrowy tryb życia. Raz się zapomnisz i potem trudno wrócić do właściwej formy. Staram się nie zapomnieć.

Po pierwszym etapie jest wiele do poprawy?

 Przede wszystkim technika pokonywania przeszkód, która u mnie dopiero raczkuje. Poza tym upał doskwiera tak, że przez cały czas walczę ze sobą. Strona mentalna odgrywa więc bardzo dużą rolę.

Może warto było na początek spróbować startu w Runmageddonie na polskiej ziemi?

 Powinienem zacząć od rekruta, bo to już duży wysiłek, a będzie jeszcze trudniej. Podchodzę do następnych etapów z pełną koncentracją i powagą. Na szczęście mamy świetny zespół i panuje tu bardzo fajna, przyjazna atmosfera. Wszyscy się wspierają. Cały czas dostaję wskazówki od innych uczestników, jak mam pokonać daną przeszkodę, jak się regenerować. Czułem się tak dobrze, że prawie nakłonili mnie do przebiegnięcia 100 kilometrów. Jednak dzięki Bogu nie dałem się skusić, bo może byśmy już nie porozmawiali (śmiech).

Runmageddon to będzie nowa pasja Jerzego Dudka?

 Zdaje się, że na jednorazowej przygodzie się nie skończy. To jest naprawdę bardzo fajne doświadczenie i już wpisuję w kalendarz start w przyszłym roku. Organizatorzy przestrzegają mnie, że Runmageddon w Polsce jest dużo bardziej wymagający, trzeba pokonać więcej trudniejszych przeszkód. Ale muszę tego spróbować i wszystkich do tego zachęcam.

Runmageddon Sahara

Pierwszy etap rozpoczął się w okolicach miejscowości Warzazat, którą otacza kamienista pustynia. To właśnie poprzez skaliste podłoże przyszło przedzierać się wszystkim uczestnikom, którzy podjęli to ekstremalne wyzwanie.

Czwartkowy etap został podzielony na dwie części. Pierwszą był odcinek o długości 18 kilometrów, zakończony punktem regeneracyjnym w malowniczej oazie Fint. Tam każdy z zawodników stanął przed wyborem, który będzie miał wpływ na dalszą część rywalizacji. Uczestnicy musieli zdecydować, którą formułę biegu wybierają - Sahara 50 czy Sahara 100, co oznaczało, że do pokonania będą mieli odpowiednio 50 lub 100 km.

Zawodnicy, którzy zdecydowali się pobiec w formule Sahara 50, pokonali łącznie dystans 19 kilometrów. Na większy wysiłek zostali poddani Ci, którzy zmierzyli się z Saharą 100. Oni przemierzyli 30 kilometrów. Oprócz przeszkód terenowych i konstrukcyjnych, zawodnicy musieli zmagać się z potężnym upałem. Termometry wskazywały ponad 30 stopni Celsjusza.

(ag)