Był jednym z największych talentów polskiej siatkówki, któremu niestety nie było dane w pełni zrealizować marzeń o wielkiej karierze. Ten sen został brutalnie przerwany. Równo dwadzieścia lat temu, 16 września 2005 roku, 24-letni wówczas środkowy bloku reprezentacji Polski Arkadiusz Gołaś zginął w wypadku samochodowym w Austrii. Jechał wraz z żoną Agnieszką do Włoch, gdzie czekał na niego podpisany na 3 lata kontrakt z klubem Lube Bance Macerata. Liga włoska uchodziła wówczas za najsilniejszą w Europie.

Do tego tragicznego w skutkach wypadku doszło nad ranem niedaleko Klagenfurtu w Austrii. Samochód prowadziła żona siatkarza Agnieszka, z którą trzy miesiące wcześniej Arkadiusz Gołaś wziął ślub. Para planowała powiększenie rodziny. 

Ryszard Bosek wspomina Arka Gołasia. "Ogromny talent"

Siatkarza wspominał na stronie Polskiego Związku Piłki Siatkowej Ryszard Bosek - trener siatkówki, który w 2001 roku jako pierwszy dostrzegł talent zawodnika i powołał go do narodowej reprezentacji.

"Mam wrażenie, że on zaraz przyjdzie. Niestety, wiem, że to się nie zdarzy. Dla mnie opowiadanie o Arku jest trudne, bo byliśmy blisko związani. Kiedy grał w Częstochowie, opiekowaliśmy się nim i pomagaliśmy. Wiem, jak ciężko pracował u nas i we Włoszech. Dzięki czemu został zauważony przez najlepsze kluby w Europie. Trudno uwierzyć w to, co się stało. Arek był wspaniałym człowiekiem i strasznie nam go brakuje" - stwierdził.

Podkreślał, że Gołaś był obdarzony ogromnym talentem. "Nie był konfliktowy. Od nowego sezonu miał grać w znanym klubie. Cieszył się z tego kontraktu. Wszystko było przed nim" - wskazał. 

Wspomnienia żony. "Migawki. Byłam nieobecna, płakałam"

Do tragicznych wydarzeń z września 2005 roku nieco miesiąc po wypadku wróciła w rozmowie z magazynem "Gala" żona siatkarza. Przyznała, że z samego wypadku "niewiele pamięta".

Migawki. Jedno mrugnięcie powiek: wsiadamy do samochodu, drugie mrugnięcie: szpital. Trzecie: już są rodzice i mówią, co się stało. Nawet po powrocie do Częstochowy wielu rzeczy nie pamiętam. Moje przyjaciółki Iwona i Magda powiedziały mi, że razem z mamą Arka rozpakowywałyśmy moje torby. Nie pamiętam. Wiem tylko, że natknęłam się w bagażu na kolczyki ślubne, zaciskałam je w dłoni i płakałam. Byłam nieobecna. Nie chciałam brać lekarstw uspokajających - przyznała żona zmarłego siatkarza.

Dodała, że "do czasu wypadku wszystko wydawało się piękne". 

Byliśmy ze sobą długo. Chcieliśmy założyć rodzinę, wzięliśmy ślub, staraliśmy się o dziecko. Najbliższe lata mieliśmy zaplanowane. Człowiek nie zastanawiał się, że może spotkać go coś złego. Wiadomo było, gdzieś tam z telewizji czy opowiadań, że inni przeżywali tragedie. Ale mimo wszystko ten świat był taki cudowny. Wszystko było super i nagle się zepsuło. Świat zszarzał. Już mu nie ufam - stwierdziła. 

Także ówczesny trener reprezentacji Polski Argentyńczyk Raul Lozano w pozytywnych słowach mówił o Gołasiu. Był niezwykle lubiany. Miał zdrowe podejście do życia. Uśmiech nie schodził mu z ust, a pozytywną energią zarażał każdego - mówił. 

Szkoleniowiec po informacji o wypadku odwołał swój urlop i został w kraju, by towarzyszyć siatkarzowi w jego ostatniej drodze. Na pogrzeb, który odbył się 22 września 2005 roku, przyszły tysiące kibiców, działaczy, aktywnych i byłych graczy. Na grobie można było znaleźć szaliki klubowe ze wszystkich rejonów Polski.

Największy przyjaciel Gołasia. Tak go wspominał Krzysztof Ignaczak

"Kibice w pożegnalnym geście unieśli do góry klubowe szaliki. Trumna otulona koszulką z numerem 16. powędrowała do grobu. "Arek Gołaś" - skandowali fani siatkówki. Krzyczeli tak, jak czynili to dotychczas na wielu meczach swojego idola" - pisał tego dnia "Tygodnik Ostrołęcki".

Największym przyjacielem Gołasia był Krzysztof Ignaczak, z którym grał razem w reprezentacji. Po jego śmierci grał z numerem "16" na koszulce. "Tak bardzo brakuje tego gościa. 'Przyjaciele - jedna dusza w dwóch ciałach' - Arystoteles" - napisał Ignaczak w poście na swoim blogu kilka dni przed 10. rocznicą śmierci przyjaciela. 

Nie znałem się z tym chłopakiem tak, jak Krzysiu Ignaczak - to były dwie papużki nierozłączki, duet na boisku i poza nim. Świetnie mi się z Arkiem współpracowało przez te lata, gdy grał w Częstochowie. Gdy przyszedł do naszego zespołu, to na treningach pokazał takie sztuczki, że ja nie mogłem doskoczyć blokiem, to było poza moim i Marcina Nowaka zasięgiem. Zdobyliśmy wspólnie kilka medali dla klubu, pograliśmy w kadrze. Ciężko wyrzucić z pamięci tamten 16 września - tak z kolei wspominał go w Polsacie Sport jego były kolega klubowy Damian Dacewicz. 

Kariera

Siatkarską przygodę Gołaś zaczynał w Ostrołęce. Później reprezentował MKS MOS Wola Warszawa, AZS Częstochowa i Sempre Volley Padwa. W reprezentacji Polski rozegrał 141 meczów - ostatni 8 września 2005 roku z Portugalią w mistrzostwach Europy w Rzymie. Rok później prowadzona przez Argentyńczyka Raula Lozano kadra Polski zdobyła w Japonii wicemistrzostwo świata. Srebrny medal zawodnicy zadedykowali Gołasiowi, a na podium stanęli ubrani w koszulki z numerem "16". Taki nosił zmarły siatkarz.

6 grudnia 2006 roku Gołaś został pośmiertnie odznaczony przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Złotym Krzyżem Zasługi za "wybitne osiągnięcia sportowe". Od tego samego roku corocznie rozgrywany jest Memoriał Arkadiusza Gołasia.