Osiemnaście ofiar śmiertelnych - to efekt zderzenia busa z ciężarówką na Mazowszu, koło Nowego Miasta. Furgonetka z sześcioma miejscami do siedzenia wiozła trzy razy więcej ludzi. To nie był regularny kurs, właściciel samochodu podwoził znajomych. Ale widok jest Wam doskonale znany także z rozkładowej komunikacji. Kierowca mikrobusu zabiera więcej ludzi, niż pozwalają przepisy.

Bardzo rzadko używa się słów "koniec nie ma miejsca". Bierze się tyle, ile pozwalają przepisy, a czasem ponad dozwoloną liczbę - przyznaje w rozmowie z reporterką RMF FM Barbarą Zielińską jeden z wrocławskich kierowców.

Kierujący busami mają świadomość, że przeładowane pojazdy stwarzają zagrożenie, że może dojść do tragedii. Strach jest cały czas. Wie pani, nie ma tak, że nie ma strachu. Ja wiem, że mam coś za paznokciem, bo mam. To jest na moim karku. Są godziny takie, kiedy ludzie jadą do pracy, i wtedy przeładuje się jakieś 10 osób. I się jedzie. Kierowca jest zawsze tym najgorszym. Nawet jak się zostawi tych ludzi, to plecy swędzą - od tego, co mówią - tłumaczył.

Ciężko odmówić, nawet kosztem łamania prawa - podkreślają. Jeżeli mam więcej osób, to ja wiem, że za każdym razem łamię prawo. Przepisy przepisami, ale jeżeli się pani rozpłacze z dzieckiem, przed drzwiami, to wtedy trzeba byłoby być po prostu chamem, żeby nie zabrać. Po prostu się bierze - na takich zasadach to działa - argumentują.

O tym, że jest problem wiedzą wszyscy, ale co może zrobić kierowca, kiedy ciche przyzwolenie daje mu sam pracodawca? Komu mamy to przetłumaczyć. Przecież nasi przełożeni chyba widzą i wiedzą, jakie są autobusy, w jakim stanie są pojazdy, ile możemy zabrać pasażerów, a ilu pasażerów przewozimy. Jeden mówi, żeby nie brać, drugi mówi, żeby z przymrużeniem oka to traktować. Wożę ludzi 32 lata. Trudno policzyć, ile razy ponad normę. Nie zawsze, ale bardzo często.