Rosyjskie lotniska doświadczyły w miniony weekend bezprecedensowego chaosu. W wyniku ataków ukraińskich dronów odwołano lub opóźniono ponad 2 tysiące lotów, a dziesiątki tysięcy pasażerów utknęły na lotniskach w Moskwie, Petersburgu i Niżnym Nowogrodzie. Straty linii lotniczych mogą sięgnąć setek milionów dolarów. Sytuacja stała się na tyle poważna, że stanowisko stracił rosyjski minister transportu.
Według danych rosyjskiej agencji lotnictwa Rosawiacja, od soboty do poniedziałku rano (5-7 lipca) linie lotnicze odwołały 485 lotów, przekierowały 88 na inne lotniska i opóźniły około 1 900 odlotów i przylotów. Największe zakłócenia odnotowano na lotniskach Szeremietiewo w Moskwie, Pułkowo w Petersburgu oraz Strigino w Niżnym Nowogrodzie.
W ciągu dwóch dni przewoźnicy musieli zrealizować 43 tysiące zwrotów biletów, zapewnić noclegi dla 94 tysięcy osób oraz wydać 155 tysięcy voucherów na posiłki i 199 tysięcy na napoje. Jak poinformował rzecznik rosyjskiej agencji lotnictwa Artiom Korenyako: "system transportu lotniczego w Rosji doświadczył zewnętrznej ingerencji".
"Zewnętrzna ingerencja", to po prostu ataki ukraińskich dronów w Petersburgu i Moskwie, które doprowadziły do wprowadzenia ograniczeń w przestrzeni powietrznej. Lotniska w tych miastach były najbardziej dotknięte zakłóceniami.
Jeszcze w poniedziałkowy poranek to właśnie lotnisko Pułkowo w Petersburgu było najbardziej sparaliżowane. Według oficjalnych danych, 104 loty były opóźnione o ponad dwie godziny, a osiem odwołano. Dane z serwisu Yandex Timetable wskazywały jednak na jeszcze większą skalę problemu: 152 odloty opóźnione i 32 odwołane.
W ciągu trzech dni operacje na Pułkowie były wstrzymywane aż pięć razy, a ostatnie zamknięcie trwało ponad osiem godzin. W sobotę wieczorem dostęp do terminali mieli tylko pasażerowie z ważnymi biletami, co spowodowało długie kolejki do odprawy i wejścia na pokład. Lotnisko apelowało, by nie przyjeżdżać, jeśli lot został przełożony.


