Jewgienij Prigożyn zabrał głos po przerwanym w sobotę marszu na Moskwę. Szef najemników przekazał, że 1 lipca Grupa Wagnera miała przestać istnieć "w wyniku intryg i nieprzemyślanych decyzji". Tłumaczył także, że marsz nie miał na celu obalenia kremlowskiego reżimu.

Służba prasowa Grupy Wagnera opublikowała nowe nagranie, w którym Prigożyn przerywa milczenie. Szef wagnerowców opisał, dlaczego zdecydował się przerwać marsz na Moskwę. 

Jak tłumaczył, kiedy zbliżali się do rosyjskiej stolicy stało się jasne, że "poleje się dużo krwi". Poczuliśmy więc, że wystarczy zademonstrować, co chcemy zrobić - powiedział w nagraniu.

Mimo że nie wykazaliśmy żadnej agresji, rozpoczęto na nas atak rakietowy. Za chwilę poderwano helikoptery. Zginęło 30 osób, byli też ranni - podkreślił. Dlatego rada dowódców zdecydowała się ruszyć. Powiedziałem, że nie będziemy stosować agresji, ale jeśli nas zaatakują, to odpowiemy - zaznaczył szef najemników w nagraniu. 

Jak dodał, żałuje, że musieli zaatakować rosyjskie lotnictwo. 

Podkreślał, że marsz miał na celu uniknięcie likwidacji Grupy Wagnera. W wyniku intryg i nieprzemyślanych decyzji jednostka ta miała przestać istnieć 1 lipca. (...) Nikt nie godził się na podpisanie umowy z rosyjskim Ministerstwem Obrony, bo wszyscy wiedzą, że doprowadzi to do całkowitej utraty zdolności bojowej - mówił. Wyjaśnił, że kontrakt z resortem podpisało ostatecznie mniej niż 2 proc. wagnerowców. 

Tłumaczył, że nie chciał obalić rządów na Kremlu, a tylko "pociągnąć do odpowiedzialności tych, którzy popełnili błędy podczas specjalnej operacji wojskowej (jak rosyjska propaganda nazywa inwazję na Ukrainę - przyp. red.)".

Szef najemników stwierdził także, że rękę do niego wyciągnął Alaksandr Łukaszenko. Zaproponował znalezienie rozwiązania dla dalszego działania Grupy Wagnera - podkreślił.

„Pokazaliśmy poziom organizacji, który powinna mieć armia rosyjska”

Jak mówił, marsz na Moskwę był lekcją mistrzowską pokazującą, jak powinna była się odbyć rosyjska "operacja" w Ukrainie 24 lutego 2022 r. Stwierdził, że wagnerowcy przeszli w sobotę taką samą odległość, jaka dzieli granicę rosyjsko-ukraińską od Użhorodu przy granicy ukraińsko-węgierskiej.

Gdyby na początku specjalnej operacji wojskowej zadania wykonywali tacy ludzie jak Grupa Wagnera, być może potrwałaby ona tylko kilka dni. Pokazaliśmy poziom organizacji, który powinna mieć armia rosyjska - oznajmił.

Marsz ten pokazał poważne problemy w sferze bezpieczeństwa na całym terytorium Rosji, gdyż w jego trakcie Grupa Wagnera zablokowała wszystkie lotniska i oddziały wojskowe na swojej drodze - zaznaczył.

Gdzie jest Prigożyn?

Tymczasem w nagraniu Prigożyn nie wyjaśnił, gdzie się znajduje. Dziś, niektóre kanały na Telegramie, w tym BRIEF poinformowały, że szef Grupy Wagnera był widziany w hotelu Green City w Mińsku.

Dziennikarze mieli też kontaktować się z personelem obiektu, ale nie otrzymali żadnych informacji o Prigożynie. Informacje o gościach są poufne, nawet gdyby mieszkał u nas, nie moglibyśmy przekazać państwu takich wiadomości - przekazał hotel.

Z kolei służba prasowa białoruskiego dyktatora Alaksandra Łukaszenki nie potrafiła dziś odpowiedzieć dziennikarzom na pytanie, czy Prigożyn przyjechał na Białoruś.

Z kolei białoruscy obserwatorzy twierdzą, że oba samoloty należące do szefa wagnerowców są obecnie w Rosji. Jeden został zauważony w Moskwie, a drugi w Petersburgu.

Rosyjski niezależny portal Verstka przekazał dziś, że w obwodzie mohylewskim na Białorusi, 200 km od granicy z Ukrainą zostanie zbudowany obóz dla członków Grupy Wagnera. Jego powierzchnia ma wynieść 24 tys. metrów kwadratowych.

Ma być zbudowany w szybkim tempie. "Do jutra do obiadu" - powiedziało portalowi jego źródło.

Przeniesienie części najemników na Białoruś potwierdzają również ich bliscy. 

"Jedna z krewnych powiedziała, że jednostki Grupy Wagnera, które pozostały w Rostowie nad Donem, zostaną wysłane na Białoruś. Inna rozmówczyni powiedziała, że jej mąż, który był w Rostowie w sobotę, powiedział jej, że "najprawdopodobniej" zostanie wysłany na Białoruś, ale nie skontaktował się ponownie" - czytamy w publikacji.

Marsz na Moskwę

W piątek lider najemniczej Grupy Wagnera Jewgienij Prigożyn przekazał, że oddziały regularnej rosyjskiej armii zaatakowały obóz jego żołnierzy, co poskutkowało licznymi ofiarami śmiertelnymi. Oznajmił, że zamierza "przywrócić sprawiedliwość" w siłach zbrojnych i wezwał, by nie okazywać mu sprzeciwu.

W sobotę cały świat obserwował dynamiczny rozwój sytuacji w Rosji. Wojska Prigożyna zajęły Rostow nad Donem i Woroneż, gdzie udało im się podporządkować bazę militarną. Szef wagnerowców domagał się od Kremla, by usunąć ze stanowisk ministra obrony Sergieja Szojgu i Walerija Gierasimowa - Szefa Sztabu Generalnego Rosyjskich Sił Zbrojnych.

Żądania Prigożyna nie zostały spełnione a on sam zapowiedział, że ruszy z armią na Moskwę. Na zapowiedziach jednak się skończyło. Władze w Moskwie rzekomo doszły do porozumienia z przywódcą najemników, a ten ostatni ogłosił zakończenie rebelii i wyjechał z Rostowa. Od tamtej pory nie zabierał głosu. 

Po tym, gdy Moskwa doszła do porozumienia z Prigożynem, Dmitrij Pieskow oznajmił, że najemnicy nie będą odpowiadać przed rosyjskim wymiarem sprawiedliwości tylko wrócą na front. Co zaś tyczy się samego Prigożyna, Pieskow zapowiedział wyraźnie, że postępowanie w jego sprawie zostanie umorzone, a "kucharz Putina" wyjedzie na Białoruś. 

Tymczasem gazeta "Kommiersant" i agencja RIA Novosti podały dziś, że śledztwo w sprawie buntu zainicjowanego przez szefa Grupy Wagnera wciąż trwa.

Według źródeł, jest za wcześnie na jakiekolwiek decyzje w sprawie zainicjowanego w sobotę postępowania.