Co oznacza oświadczenie Donalda Trumpa o rozmieszczeniu dwóch okrętów podwodnych o napędzie atomowym "w odpowiednich rejonach"? Czy zbliżamy się do sytuacji znanej z kryzysu kubańskiego? Kim jest Dmitrij Miedwiediew, który sprowokował prezydenta Stanów Zjednoczonych? Czy jakiekolwiek groźby, dotyczące nuklearnej wojny między Rosją i USA, należy obecnie brać na poważnie?

W piątek Donald Trump poinformował, że w związku z nieodpowiedzialnymi groźbami wiceszefa Rady Bezpieczeństwa Rosji polecił przesunąć dwa okręty atomowe, zdolne do przenoszenia głowic jądrowych. 

"Wydałem rozkaz rozmieszczenia dwóch okrętów podwodnych z napędem atomowym w odpowiednich regionach, na wypadek gdyby te głupie i podburzające oświadczenia okazały się czymś więcej" - napisał prezydent, odnosząc się do wcześniejszych, prowokacyjnych twierdzeń Dmitrija Miedwiediewa, który groził USA wojną, także nuklearną. Były premier i prezydent Rosji używał zimnowojennego terminu "dead hand" odnoszącego się do autonomicznego systemu uruchamiania arsenału jądrowego Rosji.

Trump, pijąc do Miedwiediewa, dopisał na Truth Social, że "słowa mają duże znaczenie i mogą prowadzić do niezamierzonych konsekwencji". Później, pytany przez dziennikarzy o swój nieoczekiwany ruch stwierdził jedynie, że "były prezydent Rosji wysunął groźbę", a on zamierza chronić swój naród. Dopytywany o to, gdzie zostały przemieszczone owe dwa okręty podwodne, odparł z rozbrajającą szczerością - "Nie wiem, pewnie gdzieś bliżej Rosji".

Marynarka Wojenna USA i Pentagon milczą w tej sprawie, a analitycy ds. bezpieczeństwa, na których powołuje się agencja Reutera, nazwali oświadczenie Trumpa "retoryczną eskalacją", ale niekoniecznie militarną. USA posiadają już rozmieszczone w odpowiednich punktach globu okręty podwodne z napędem atomowym, zdolne razić Rosję.

Stany Zjednoczone posiadają w sumie 14 okrętów podwodnych o napędzie atomowym klasy Ohio. Każdy z nich może przenosić maksymalnie 24 pociski balistyczne Trident II D5, mogące przenosić wiele głowic termojądrowych na odległość tysięcy kilometrów. Według grupy kontroli zbrojeń Nuclear Threat Initiative, w dowolnym momencie na miejscu, gdzie są potrzebne, znajduje się od 8 do 10 okrętów podwodnych klasy Ohio.

Stwierdzenie, że Trump po prostu blefuje, jest bardzo kuszące, ale sprawa wydaje się nieco bardziej skomplikowana.

Nuklearni Rosjanie i marzenia o totalnej zagładzie

27 lutego 2022 roku w kanale pierwszym rosyjskiej telewizji państwowej wyemitowano program zatytułowany "Rozkaz", w którym objaśniano decyzję Władimira Putina o postawieniu w stan gotowości sił nuklearnych Rosji. Prowadzący Dmitrij Kisieliow wypowiedział wówczas słowa, które zdefiniowały politykę atomowego strachu, prowadzoną przez Kreml: "Po co nam świat, jeśli nie ma w nim Rosji?".

Od początku inwazji na Ukrainę retoryka nuklearna stała się w Rosji elementem codziennego funkcjonowania mediów i wypowiedzi czołowych polityków. W programie telewizyjnym kluczowego propagandysty Władimira Sołowjowa groźby ataku jądrowego na kraje NATO pojawiają się regularnie, łącznie z dość niechlujnie przygotowanymi symulacjami nuklearnego uderzenia w Wielką Brytanię. Wśród polityków głos w tej sprawie zabiera czasem Władimir Putin, który w mniej lub bardziej zawoalowany sposób sugeruje, że Rosja posiada potencjał do zakończenia życia na planecie.

W roku 2023 czołowy rosyjski politolog, założyciel Klubu Wałdajskiego i liczący się doradca Kremla Sergiej Karaganow opublikował artykuł, w którym zarekomendował Rosji prewencyjny atak nuklearny na państwa Europy Środkowo-Wschodniej, w tym na Polskę. Wymienił nawet miasto, które miałoby być celem - chodzi o Poznań. Takie uderzenie miałoby ostatecznie przestraszyć Zachód i zmusić NATO do poważnego potraktowania roszczeń Moskwy. Karaganow jest liczącym się naukowcem, udzielającym wywiadów także w mediach zachodnich (np. w BBC), jego zdanie ma znaczenie w najwyższych kręgach politycznych - na pewno większe niż pana Dmitrija Miedwiediewa.

Ten ostatni używa argumentu atomowego zdecydowanie najczęściej. Miedwiediew, który przez lata uchodził w oczach europejskich elit za polityka niemal liberalnego, zmienił się bardzo od momentu, gdy popadł w niełaskę u Władimira Putina. Od tego czasu robi wszystko, by przypodobać się na Kremlu i wzmocnić rosyjski przekaz skierowany do Zachodu, a do "wzmacniania" stosuje mieszankę gróźb, szyderstw i prowokacji. Co istotne, słowa wiceprzewodniczącego Rady Bezpieczeństwa Rosji nie są oficjalnie komentowane ani przez Putina, ani przez jego rzecznika, Dmitrija Pieskowa, ani przez kogokolwiek z liczących się przedstawicieli rosyjskiego establishmentu. Miedwiediew jest w swojej beznadziejnej krucjacie sam, co nie zmienia faktu, że jego rola zbliżona do roli błazna jest bardzo na rękę rządzącym Rosją. Dzięki Miedwiediewowi dysponują politykiem-straszakiem, który może powiedzieć wszystko o wszystkim, a w razie czego od jego słów można się bezpiecznie odciąć.

O wyskokach, także nuklearnych byłego prezydenta częściej informują media zachodnie niż rosyjskie. W sensie wagi problemu, prowokacyjne posty Miedwiediewa nie zasługiwały na aż tak poważną ripostę Trumpa. A jednak do niej doszło.

Trump wchodzi w grę Rosjan - totalna eskalacja

Jak podaje Instytut Badań nad Wojną, rosyjscy eksperci i militarni blogerzy albo starają się bagatelizować groźbę Białego Domu, albo wręcz przeciwnie - zachęcają Kreml do natychmiastowej ostrej odpowiedzi. 

Rosyjski politolog Siergiej Markow stwierdził, że Trump "traci zdrowy rozsądek" i że jego zapowiedź potwierdza twierdzenia Miedwiediewa, jakoby zbliżał się do wojny nuklearnej - przytacza ISW. Jeden z blogerów zaapelował do rosyjskiej marynarki o złożenie "gospodarczej wizyty na Kubie". Rosyjskie okręty wojenne, w tym okręt, który według doniesień może przenosić broń jądrową, zawinęły do portu na Kubie w czerwcu 2024 roku, co przywróciło wspomnienia o czasach, gdy świat faktycznie stanął w obliczu atomowej zagłady.

W październiku 1962 roku amerykański samolot szpiegowski U-2 wykrył na Kubie radzieckie wyrzutnie rakiet. Prezydent John F. Kennedy ogłosił blokadę morską wyspy i zażądał wycofania rakiet zdolnych do przenoszenia ładunków nuklearnych. Przez kolejne dni trwały intensywne negocjacje i narastało napięcie, a świat obawiał się wybuchu wojny totalnej. Ostatecznie, po serii tajnych i oficjalnych rozmów, przywódca ZSRR Nikita Chruszczow zgodził się wycofać rakiety z Kuby w zamian za publiczną deklarację USA o nieatakowaniu wyspy oraz tajne wycofanie amerykańskich rakiet z Turcji. Kryzys został zażegnany, ale ujawnił kruchość światowego systemu bezpieczeństwa.

ISW ocenia, że wypowiedzi Miedwiediewa i późniejsze, wygłoszone 1 sierpnia przez najbliższego sojusznika Putina - Alaksandra Łukaszenkę - są częścią szerszej i dobrze zaplanowanej strategii Kremla.

Pytanie, czy Moskwa spodziewała się aż tak zdecydowanej odpowiedzi Waszyngtonu. W przeciwieństwie do Rosji, na Zachodzie temat broni atomowej i jej użycia wciąż należy do sfery tabu. Podczas gdy Rosjanie korzystają z potencjału nuklearnego jako formy ostatecznego straszaka, NATO w oficjalnych przekazach posługuje się wyłącznie terminologią związaną z odstraszaniem konwencjonalnym. Tylko, że Trump właśnie zmienił reguły gry.

"To nieodpowiedzialne i niewskazane" - powiedział dla Reutersa Daryl Kimball, dyrektor wykonawczy organizacji wspierającej Arms Control Association. "Żaden przywódca ani wiceprzywódca nie powinien grozić wojną nuklearną, a tym bardziej w infantylny sposób w mediach społecznościowych" - dodał.

Problem w tym, że Rosja grozi światu zagładą bez najmniejszych oporów i robi to od lat. Prezydent USA po prostu, jako pierwszy przywódca na Zachodzie, postanowił wejść do tej gry, która polega na nieustannym eskalowaniu. Wiemy na pewno, że wszystkie poprzednie próby pojednawcze nie sprawdziły się wobec Moskwy. Może czas na wybór innych środków perswazji?