Premier wytoczył retoryczne działa i wycelował je w handlarzy dopalaczami. Zapowiada, że problem "środków kolekcjonerskich" zostanie rozstrzygnięty w sposób brutalny. Nie będzie litości dla tych, którzy życie młodych, obiecujących ludzi chcą zamienić w piekło uzależnienia - powiedział kilka dni temu Donald Tusk. Wojenna retoryka nie jest nowością w ustach szefa rządu.

Rok temu wojna na gesty i słowa towarzyszyła też walce z hazardem w internecie. Problem jednak w tym, że antyhazardowa krucjata utknęła w martwym punkcie. Rząd proponował blokowanie serwerów z grami hazardowymi czy monitorowanie połączeń z witrynami proponującymi hazard. Działania pracochłonne, ale przede wszystkim bezskuteczne i oprotestowane przez Unię Europejską. Projektu odpowiedniej ustawy walczącej z hazardem wciąż nie uzgodniono, a całe przedsięwzięcie trzeba uznać za porażkę.

W wypadku dopalaczy rząd postanowił nie porywać się "z motyką na Słońce". Dlatego politycy odpuścili blokowanie stron w internecie . Zakaz obrotu substancjami, które mogą być szkodliwe i zakaz sprzedaży dopalaczy nieletnim, mają obwiązywać również w internecie. Rząd chce zarezerwować sobie prawo do skontrolowania i ukarania sprzedawcy jeśli np. dopalacz zostanie sprzedany osobie nieletniej.

Walcząc z hazardem, było podobnie. Wprowadzono zakaz wstępu nieletnim do salonów gier, ale w praktyce nie jest on przestrzegany. Priorytety rządu, zwalczającego hazard, pedofilię czy dopalacze zmieniają się na tyle często, że żadnej z tych batalii, jak dotąd, nie jest w stanie dokończyć.

Tomasz Skory