Amerykański spektakl grożenia trwa nadal. Tymczasem Rosja robi, co chce. Chyba nikt nie ma już wątpliwości, że w Waszyngtonie amerykańska administracja nie ma kompletnie pomysłu, co zrobić z Władimirem Putinem i jego wojennymi zapędami.

Dziś Sekretarz Stanu USA John Kerry znów pogroził palcem i zagroził Rosji poważnymi konsekwencjami. Ale dlaczego tylko on?  Zastanawiam się, gdzie jest światowy przywódca i laureat Pokojowej Nagrody Nobla. Wczorajszy komunikat na stronach Białego Domu dotyczący rozmowy z prezydentem Rosji to chyba stanowczo za mało.

Amerykańska administracja nie zapomniała o fotografii z Gabinetu Owalnego ilustrującego rozmowę zatroskanego o losy świata Baracka Obamy z Władimirem Putinem. Śmieszne...! Zaczynam coraz bardziej rozumieć słowa senatora Johna McCaina, że to najsłabsza prezydentura od lat i że urzędujący prezydent ma gdzieś swoich sojuszników.

Putin zrobił, co chciał w Syrii i nadal sprzedaje broń dyktatorowi. Zagrał na nosie Obamie z Edwardem Snowdenem. Teraz Obama schował się w Białym Domu, otoczył doradcami, ale nie podejmuje żadnych konkretnych decyzji. A czas jest tym, czego potrzebuje Władimir Putin, by wykonać swój plan. Dziwi mnie nie tylko brak decyzji, ale choćby pozornych ruchów jak telewizyjne wystąpienie. Na tych chyba polega ta cała polityka Obamy ocieplania stosunków z Rosją. Na naszych oczach upada mit światowego przywództwa Stanów Zjednoczonych.