Już niemal za chwilę poznamy laureatów Nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej. Kto otrzyma Oscara, do kogo powinna powędrować statuetka, a kogo w tym wyścigu pominięto? Oto nasze typy w kilku najważniejszych kategoriach!

Najlepszy film:

Wygra: Tu mamy dwa typy. Oscar w tym roku może być czarny! Film "Zniewolony" w reżyserii Steve’a McQuenna, podobnie jak rok temu "Django", przypomina Amerykanom o ich wielkim grzechu niewolnictwa. O ile jednak film Quentina Tarantino nie zdobył statuetki, o tyle ten pierwszy ma na nią decydowanie większe szanse. Dlaczego? To film nie tylko dobrze wyreżyserowany i zagrany. Poruszająca historia głównego bohatera jest poprowadzona w sposób klasyczny, choć wciągający. W dodatku to film poprawny politycznie (dowodem jest moralizatorska przemowa "dobrego białego", którego zagrał Brad Pitt). Akademia lubi takie kino!

Bardzo też prawdopodobne, że wygra "Wilk z Wall Street" - ma w sobie to, co Akademicy lubią najbardziej - aktualność, widowiskowość i jednocześnie lekkość. Nagrodzenie go wywoła burzliwą dyskusję i oskarżenia o promowanie cwaniactwa. Wydaje się, że Akademii też na tym zawsze zależy, a już na pewno atmosfera skandalu jej nie przeszkadza.

Powinien: W tym przypadku nie jesteśmy zgodni. Według autorki tego tekstu powinien wygrać film "Ona", opowiadający historię mężczyzny, który zakochuje się w... systemie operacyjnym. Dlaczego zasługuje na statuetkę? Bo tego w kinie jeszcze nie było: to na pierwszy rzut oka egzotyczne połączenie science-fiction i melodramatu. Film o dojmującej samotności, jej próbie zagłuszania i niemożności porozumienia się między ludźmi. Będący nie tylko trafną diagnozą społeczeństwa, ale i otwierający wyobraźnię. Wielkie kino, ale chyba jednak zbyt niszowe na wygraną w oscarowym wyścigu.

Autor tekstu wolałby, żeby wygrała "Tajemnica Filomeny". Przy opowiadaniu historii brutalnie rozdzielonej z synem Irlandki można się było wyłożyć na 10 tysięcy sposobów. Twórcom udało się jednak nie popaść w czułostkowość i tanią publicystykę. Uniknęli też pokusy, by stworzyć młotek do walenia po głowie hierarchów i wiernych Kościoła katolickiego. Powstał film z bardzo sprawnie napisanym scenariuszem, poruszający i jednocześnie ciepły, balansujący między powagą a humorem. Warto to docenić.

Kogo pominięto: Nasuwają się również dwa tytuły: "Kamerdyner" i "Co jest grane, Davis".

Ten pierwszy film, w reżyserii Lee Danielsa, to oparta na faktach historia czarnoskórego służącego w Białym Domu. Nie jest może dziełem wybitnym, ale już na pewno od początku do końca hollywoodzkim. Wystarczy spojrzeć choćby na obsadę: Forest Whitaker, Robin, Williams, Oprah Winfrey, Lenny Kravitz, Mariah Carey, Jane Fonda i Melissa Leo to tylko kilka z dłuuugiej listy gwiazd zaangażowanych w ten projekt. Krytycy od początku byli pewni, że powalczy w wyścigu o nagrody Akademii. Dlaczego tak się nie stało? Właściwie trudno powiedzieć.

Dziwi jednak przede wszystkim, że w gronie nominowanych nie znalazł się najnowszy film braci Cohen. Jest reklamowany jako najlepszy film tego reżyserskiego duetu. Niekoniecznie się z tym zgadzamy - wolimy choćby "Fargo" i "To nie jest kraj dla starych ludzi", ale to kino naprawdę dobre. Cohenowie fundują nam fascynującą podróż przez świat muzyki folkowej, opowiadając przy tym wciągającą historię początkującego artysty. To film o niespiesznej narracji, ale okraszony znakomitymi - jak to u Cohenów - dialogami. Nie sposób się nudzić ani przez chwilę!

Najlepszy reżyser:

Wygra: Martin Scorsese, który przez lata nie miał szczęścia do oscarowych ceremonii. Był wielokrotnie nominowany, ale statuetkę zgarnął dopiero w 2007 roku za "Infiltrację". Teraz uchodzi za absolutnego faworyta. W "Wilku z Wall Street" przypomina się jako reżyser bezkompromisowy, niebawiący się w niedomówienia - podobnie jak w starszych produkcjach typu "Kasyno" czy "Taksówkarz". Historia kariery brokera i jego rozrzutnego stylu życia jest przedstawiona w sposób drapieżny i zabawny. Jak nie teraz drugi Oscar dla Scorsese, to kiedy?

Powinien: David O. Russell - po raz kolejny daje się poznać jako profesjonalista, a jednocześnie wizjoner kina. Jego film "American Hustle", opowiadającym historię oszusta finansowego i jego partnerki, przeciera nowe szlaki. Kuriozalność wielu scen, sposób prowadzenia kamery i samych aktorów - godny geniusza.

Pominięto: Brakuje Spike’a Jonze’a, który w filmie "Ona" stworzył ascetyczny świat zdominowany przez nowoczesną technologię. Sugestywnie i z klimatem.


Najlepszy aktor:

Wygra: Tu pełna zgoda - Oscara zgarnie Leonardo DiCaprio. W "Wilku z Wall Street" daje popis aktorskiej formy i charyzmy. To on sprawia, że monotonną w gruncie rzeczy (nawet orgie mogą się znudzić) fabułę śledzimy z wypiekami na twarzy. Śmieszy, tumani, przestrasza. Zaskakuje, bulwersuje i fascynuje. Poza wszystkim - już zbyt długo czeka na Oscara.

Powinien: Leonardo DiCaprio (uzasadnienie - jak wyżej ;)

Pominięto: Szkoda, ze wśród nominowanych zabrakło Toma Hanksa, który dał aktorski popis w filmie Paula Greengrassa pt. "Kapitan Philips". Jako tytuły bohater, który w obliczu porwania  frachtowca przez somalijskich piratów, musi zachować zimną krew jest niezwykle przekonujący. To rola dojrzała i znakomicie zbudowana. Duże niedopatrzenie Akademików!

Pominięto również Steve’a Coogana, który dzielnie trwa u boku Judi Dench w "Tajemnicy Filomeny" i nie jest tam tylko męską "paprotką". Na wygraną raczej nie zasłużył, ale na nominację już tak.

Najlepsza aktorka:

Wygra: Amy Adams - zdecydowana faworytka. Świetna w "American Hustle", jednak jeśli dostanie Oscara, to będzie nagroda za całokształt. Patrzymy bowiem na to strategicznie. Nie ma jeszcze na koncie statuetki, a dobrych ról na koncie - już niemało.

Powinna: Cate Blanchett za rolę w "Blue Jasmine". Jako kochająca luksus, a jednocześnie sfrustrowana, zdradzona gospodyni domowa wzbudza skrajne uczucia: bawi,  irytuje, wzbudza litość. Mieliśmy dreszcze!

Pominięto: Julie Delpy za rolę w nominowanym tylko za scenariusz adaptowany filmie: "Przed północą". Z jej postaci emanuje ciepło i drapieżność. Takie naturalne połączenie tylko w jej wykonaniu!

Najlepszy film nieanglojęzyczny:

Wygra: "W kręgu miłości", czyli najgłośniejszy film spośród nominowanych w tej kategorii. Doceniany przez krytyków, niedawno nagrodzony Cezarem. To belgijsko-holenderski dramat w reżyserii Félixa Van Groeningena, opowieść o parze muzyków, których dziecko umiera na raka. Wzrusza, ale nie popada w tani melodramatyzm. Oscar będzie w pełni zasłużony.

Powinien: "W kręgu miłości"

Pominięto: "Przeszłość" Asghara Farhadiego - koszmarny i niezrozumiały błąd członków Akademii. "Przeszłość" to film na najwyższym światowym poziomie i nie ma racjonalnego powodu, dla którego miałby nie dostać Oscara. Pominięcie go już na poziomie nominacji jest tym bardziej niezrozumiałe. Choć trzeba sobie powiedzieć jasno - gdyby już został nominowany, trudno byłoby mówić o rywalizacji w tej kategorii.

A jakie są Wasze typy - nie tylko w wymienionych wyżej kategoriach? Pamiętajcie, że możecie głosować w naszej ankiecie.