Rewelacyjnie przejechali Toyotą 2. etap Rajdu Dakar byli motocykliści Marek Dąbrowski i Jacek Czachor zajmując 11. miejsce. Krzysztof Hołowczyc błądził na pustyni, Adam Małysz dachował, Rafał Sonik 190 km pokonał na kapciu, a Jarosław Kazberuk nie wystartował.

Jak zawsze pierwsi na trasę ruszyli motocykliści (147). W tej niezwykle wyrównanej stawce najszybszy na drugim odcinku specjalnym San Luis - San Rafael w Argentynie (359 km) był Brytyjczyk Sam Sunderland (3:42.10). Jedyny z ekipy Poland National Team warszawiak Jakub Przygoński (Orlen Team) miał 13. rezultat, dzięki czemu w klasyfikacji generalnej awansował na 14. lokatę.  

Pół etapu jechałem w kurzu konkurenta, który startował przede mną. Dopiero po tankowaniu w połowie odcinka udało mi się go wyprzedzić i wtedy złapałem swoje tempo jazdy. Trasa była momentami bardzo szybka i rzeczywiście trzymaliśmy manetki odkręcone do końca, ale były też wolniejsze fragmenty trasy. Szare wydmy mają dziwną strukturę, są jakby bardziej miękkie i łatwo zapada się w nich motocykl. Trzeba mieć dobrą technikę jazdy - skomentował Przygoński.  

Sonik: Mam trochę popalone ręce i absmak w ustach

Tyle samo kilometrów co motocykliści pokonywali kierowcy quadów. Mimo problemów na trzeciej pozycji uplasował się i trzeci jest po dwóch etapach zdobywca Pucharu Świata krakowianin Rafał Sonik, który stracił niewiele do Marcosa Patronellego i Lucasa Bonetto.

Wygrałbym ten etap w cuglach, ale przebiłem oponę. Nie mając możliwości naprawy musiałem pokonać na niej 190 km odcinka specjalnego. Trochę jestem zawiedziony; z drugiej strony mogło być gorzej, bo przed startem do oesu zorientowałem się, że nie działa pompa paliwa. Za pomocą butelki, rurki i... własnych ust musiałem przepompować benzynę. Mam trochę popalone ręce i absmak w ustach, ale warto było - mówił na mecie. Kapitan Poland National Team ma sześciominutową stratą do liderującego Patronellego.  

Dąbrowski z Czachorem pojechali fenomenalnie

Rewelacyjnie w rywalizacji 147 samochodów spisał się warszawski duet Dąbrowski-Czachor (Orlen Team), który okazał się najszybszy wśród sześciu polskich załóg. Czas 4:23.53 z pokonania 433 km dał im 11. pozycję na etapie i awans na 10. miejsce w klasyfikacji generalnej.  

Pierwsza część etapu nie była trudna, a Jacek świetnie nawigował. Jechaliśmy jednak za Amerykaninem Robby Gordonem, który miał problemy z autem i nie rozwijał dużych prędkości. Bardzo się kurzyło i niewiele było widać. Tak dojechaliśmy do wydm, które okazały się wyjątkowo zdradliwe. Każdy błąd mógł być przyczyną dachowania, bądź zjechania w miejsce, z którego trudno byłoby się wydostać. W końcu auto jadące przed nami rolowało, trzeba było je ominąć. Zdecydowaliśmy się podjechać pod praktycznie pionową ścianę, udało się, jednak niedługo później uderzyliśmy tylnym dyferencjałem tak silnie, że aż pękła przednia szyba - powiedział Dąbrowski.   

Znaliśmy te wydmy z naszego ubiegłorocznego startu na motocyklach. Kiedy tylko dojechaliśmy do piachu, od razu zdecydowaliśmy się zatrzymać i zredukować ciśnienie w kołach. Zajęło nam to około dwóch minut, ale decyzja okazała się bardzo trafna. Staraliśmy się wytyczać trasę jak najbardziej precyzyjnie. Udało nam się płynnie pokonać piaski i dzięki temu mamy dobrą pozycję - dodał Czachor.  

Zawiedziony Hołowczyc

Trochę problemów miał Hołowczyc (X-Raid/Lotto Team), który stracił sporo czasu zmieniając opony w Mini All4 Racing oraz błądząc pod koniec pustynnej sekcji.

Takiego początku Dakaru zupełnie się nie spodziewałem. Po niedzielnym bardzo przyzwoitym wyniku dziś z moim pilotem Rosjaninem Żylcowem ruszyliśmy w bojowych nastrojach. Jechałem dobrym tempem i czułem prawdziwą satysfakcję. Niestety, kłopoty z przebitymi oponami i błędy nawigacyjne sprawiły, że straciliśmy w sumie 37 minut do Peterhansela i spadliśmy na dziewiąte miejsce w "generalce". No cóż, mam tylko nadzieję, że co się słabo zaczyna dobrze się kończy... Trzeba walczyć dalej o każdą cenną minutę. Przed nami jeszcze kawał drogi do mety w Valparaiso w Chile - mówił nieco zawiedziony olsztynianin.

Na pocieszenie, świetnie spisał się uczeń Hołowczyca, urodzony w Essen, a mieszkający we Wrocławiu Martin Kaczmarski (Lotto Team). Niespełna 24-letni debiutant wywalczył 18. lokatę, a na trasie pomagał wyciągnąć samochód Małysza, który zakopał się na grząskich wydmach. Dakar się rozkręca, a my razem z nim - cieszył się młody kierowca Mini All4 Racing, uczestnik programu mistrz-uczeń.  

Małysz z Martonem dachowali

Małysz z Rafałem Martonem przez większość odcinka utrzymywali dobre, równe tempo, jednak nie ustrzegli się problemów.

Był to dzień pełen mocnych wrażeń. Mieliśmy dachowanie pod sam koniec trasy. Przejeżdżaliśmy wtedy przez rzekę na niskim ciśnieniu opon. Do mety brakowało nam niespełna 30 km i wtedy obróciło Toyotę na dach. Na koła postawił nas Martin Kaczmarski, za co mu dziękujemy. Od momentu wywrotki jechaliśmy już bardzo zachowawczo ze względu na awarię hamulców - opowiadał na biwaku w San Rafael medalista olimpijski i mistrzostw świata w skokach narciarskich, zajmujący 21. miejsce.

Swoje 62. etapowe zwycięstwo w Rajdzie Dakar odniósł Stephane Peterhansel. Francuz, który pokonał pełną piasku i wertepów trasę w 3 godziny 52 minuty, co daje średnią ponad 100 km/h, ustanowił nowy rekord i objął prowadzenie w klasyfikacji generalnej. Drugi na etapie ze stratą 46 sekund Hiszpan Carlos Sainz awansował na pozycję wicelidera.  

Awaria ciężarówki Kazberuka

Kiedy na trasę jako ostatnie ruszyły ciężarówki, mechanicy nadal zmagali się z awarią Tatry Jarosława Kazberuka i Macieja Martona. Jeśli uda się w ogóle wyjechać, to i tak załoga Lotto Team będzie walczyć tylko o dotarcie do mety. Strata oraz nałożone kary czasowe będą zbyt duże.

Drugi etap najszybciej - w 3:58.17 pokonali i objęli prowadzenie w klasyfikacji generalnej Holender Gerard de Rooy, Belg Tom Colsoul i pochodzący z Olesna Dariusz Rodewald, który w 2012 roku jako pierwszy Polak stanął na najwyższym stopniu podium Rajdu Dakar.

Trzeci etap z San Rafael do San Juan będzie prawdziwym wyzwaniem dla motocyklistów, którzy rozpoczynają maraton. Po pokonaniu trasy długości 665 km (OS 373 km), która wspina się w najwyższym punkcie na 4300 m n.p.m. zawodnicy zatrzymają się na noc na oddzielnym biwaku. Nie będą mogli korzystać z pomocy mechaników, a niezbędnych napraw dokonają wyłącznie z wykorzystaniem części, które zabiorą ze sobą.  

Dla samochodów, które mają do przejechania łącznie 596 km (OS 301 km) trasą biegnącą u podnóży Andów, będzie to również test górskiej jazdy. 

(mpw)