Czternaście osób straciło życie w wybuchu bomby w strefie kibica w nigeryjskim mieście Damaturu - poinformowała miejscowa policja. Fani zebrali się, by na dużych telebimach śledzić trwające w Brazylii piłkarskie mistrzostwa świata. Ładunek wybuchowy został umieszczony w taksówce. Do szpitali zabrano 26 osób.

Trwa śledztwo. Na razie nie wiadomo, kto stał za zamachem. Podejrzewa się Boko Haram, nigeryjską islamistyczną sektę bojówkarską domagającą się wprowadzenia szariatu we wszystkich 36 stanach (obecnie szariat jest oficjalnym prawem w północnych stanach z przeważającą populacją wyznawców islamu) i zakazania zachodniej oświaty oraz odrzucenia udziału w wyborach. Afrykańscy talibowie nie pozwalają ludziom oglądać meczów piłkarskich w telewizji, twierdząc, że odciąga to uwagę od modlitwy i myśli o zbawieniu.

Do zamachu doszło we wtorek, późno w nocy, w Damaturu na północnym wschodzie kraju. Miejscowa policja nie wie, czy bombę wysadził zamachowiec-samobójca na rikszy, czy tylko podłożył ją na porzuconym przed barem pojeździe. W wyniku potężnej eksplozji zginęło co najmniej 14 osób, a prawie 30 zostało rannych. Wśród ofiar są dzieci, które przyszły do baru, by obejrzeć w telewizji transmisję.

Władze Nigerii, gdzie od kilku lat trwa zbrojna rebelia talibów z ruchu Boko Haram (w języku hausa znaczy to mniej więcej: "co z Zachodu, to złe"), jeszcze przed rozpoczęciem brazylijskiego mundialu ostrzegały obywateli, by tym razem powstrzymali się przed oglądaniem telewizyjnych transmisji w barach pod gołym niebem, gdzie właściciele, by zwabić klientów, ustawiają wielkie telewizyjne ekrany, na których wyświetlają mecze. Dla wielu kibiców w Afryce, zwłaszcza tych biedniejszych lub mieszkających w pozbawionych elektryczności slumsach, barowe transmisje telewizyjne są jednak jedynym sposobem oglądania meczów.

Rząd Nigerii przestrzegał rodaków, że zbierając się nocami przed telewizorami w lokalach, serwujących w dodatku alkohol, narażają się na ataki talibów. Islamiści z Boko Haram grozili zresztą kibicom, podobnie jak somalijscy talibowie z ruchu Al-Shabab, którzy cztery lata temu podczas mistrzostw rozgrywanych w Południowej Afryce dokonali zamachu bombowego w barze w Kampali, stolicy Ugandy, zabijając 74 osoby. Zanim jeszcze w Brazylii rozpoczął się mundial, partyzanci z Boko Haram wysadzili bomby w dwóch barach, gdzie urządzano piłkarskie transmisje. Zginęło ponad 20 osób.

W trzech stanach Nigerii - Borno, Adamawa i Yobe - gdzie od roku obowiązuje stan wyjątkowy i toczą się główne walki z Boko Haram, rząd oficjalnie zakazał zwyczajowego przerabiania barów na piłkarskie kina podczas mundialu. Na próżno - miasto Damataru, gdzie we wtorek w nocy dokonano zamachu, jest stolicą stanu Yobe.

Antyterrorystyczne alarmy ogłoszono też w całej wschodniej Afryce, pomnej zamachu z 2010 roku z Kampali i zagrożonej atakami somalijskich talibów z Al-Shabab oraz ich miejscowych sojuszników. Dla nich, podobnie jak ich braci z Nigerii, Afganistanu czy Iraku, alkoholowe bary, telewizja i rozrywka są symbolami szerzonych przez Zachód bezbożnych dekadencji i występku. Powołując się na raporty zachodnich wywiadów, a także własne doświadczenie i intuicję, znawcy afrykańskiego terroryzmu i dżihadyzmu przekonywali, że ze stuprocentową pewnością do zamachów podczas mundialu dojdzie w Nigerii i na wschodzie Afryki.

Wraz z rozpoczęciem MŚ pogotowie ogłoszono w Somalii, Etiopii, Dżibuti, Kenii, Ugandzie i Tanzanii, w której stolicy, Aruszy, w kwietniu dokonano zamachu bombowego w barze, transmitującym mecze ligi angielskiej - rannych zostało 15 osób. Właściciele barów na wschodnim wybrzeżu, ulubionym wśród zachodnich turystów (właśnie zaczyna się sezon), zatrudniali dodatkowych ochroniarzy i zakładali przed wejściami wykrywacze metalu.

Zagraniczni dziennikarze z afrykańskich stolic pisali, że podczas pierwszych meczów mundialu ruchliwe i gwarne zwykle bary w Nairobi, Mombasie, Dar es-Salaam, a także nigeryjskich Lagos czy Kaduny świeciły pustkami. Z czasem jednak ludzie oswoili się z zagrożeniem, zaczęli je lekceważyć i znów wypełnili bary, transmitujące do późnej nocy mecze z Brazylii. Zamach w nigeryjskim Damaturu był drugim atakiem wymierzonym przeciwko piłkarskim kibicom. Dzień wcześniej napastnicy zaatakowali leżące na wybrzeżu kenijskie miasteczko Mpeketoni, zamieszkałe głównie przez wyznających chrześcijaństwo i przybyłych z interioru Kikujusów (to najliczniejszy z kenijskich ludów, z którego wywodzi się obecny prezydent Uhuru Kenyatta), których miejscowi muzułmanie oskarżają o kradzież ziemi. Ci, którzy przeżyli zamach, twierdzą, że mówiący po somalijsku partyzanci otoczyli bar, w którym transmitowano mecze, powyciągali na ulicę mężczyzn-chrześcijan i na oczach ich żon i dzieci rozstrzelali. W Mpeketoni zginęło pół setki ludzi.

(edbie)