26 zabitych, w tym 20 dzieci - to ostateczny bilans masakry w szkole podstawowej w Newtown w stanie Connecticut podany przez miejscową policję. Służby na razie nie potwierdzają informacji, że zamachowiec popełnił samobójstwo. Wiadomo, że 20-latek miał problemy psychiczne.


Jak informuje nasz korespondent Paweł Żuchowski, który jest w Newtown, na terenie szkoły nadal pracują policjanci. Trwa zabezpieczanie śladów. Dookoła stoją dziesiątki radiowozów.

Przed budynkiem szkoły od wielu godzin stoją zmarznięci rodzice, którzy czekają na informacje o swoich dzieciach. Wielu z nich ma nadzieje na dobre wieści, informacje o tym, że w krytycznej chwili ich pociecha schowała się gdzieś na terenie szkoły. Nadziei jednak nie ma - przeszukano już wszystkie pomieszczenia i podsumowano bilans tragedii.

Wciąż nie znamy motywów zbrodni

Sprawcą masakry w szkole jest Adam Lanza - młodszy brat podejrzewanego wcześniej o ten czym Ryana Lanzy. Starszy z braci został przesłuchany przez policję. Nie został aresztowany, bo prawdopodobnie nie miał nic wspólnego z masakrą i zgodził się na współpracę ze stróżami prawa.

Motyw porażającej zbrodni pozostaje nadal nieznany. Według CNN, zamachowiec cierpiał na zaburzenia psychiczne. Stacja nie podała jednak żadnych szczegółowych informacji na ten temat. Wiadomo, że mimo tych problemów mężczyzna nie był do tej pory notowany w policyjnych kartotekach.

Pierwsze ofiary już zidentyfikowane

Z relacji świadków wynika, że tragiczne wydarzenia w szkole Sandy Hook rozegrały się wczoraj około godziny 9.30 w dwóch salach lekcyjnych i na korytarzu. Zabójca oddał co najmniej 100 strzałów. Było słychać strzały i przeraźliwe krzyki - relacjonował później jeden z uczniów. Mieliśmy zajęcia sportowe na hali. Gdy tylko usłyszeliśmy strzały, wszyscy podbiegliśmy do ściany, a potem uciekliśmy ze szkoły - opowiadał inny.

Nauczyciele próbowali w panice wyprowadzić dzieci ze szkoły. Mieli im tłumaczyć, że w budynku szaleje "dzikie zwierzę". Wiele dzieci nie wyszło jednak z budynku. Część z nich schowała się w toaletach, a inne ukryły się w szafach. Ci, którym udało się uciec, trafili do pobliskiego budynku straży pożarnej. Tam - zarówno dziećmi, jak i rodzicami - zajęli się psychologowie.

Policja podała, że na miejscu zginęło 18 dzieci, a 2 kolejnych zmarło w szpitalu. Wszystkie miały od 5 do 10 lat. Identyfikacja zabitych w szkole osób rozpoczęła się dopiero dzisiaj.

Jeden z policjantów potwierdził przed godz. 10:00 polskiego czasu, że udało się zidentyfikować kilka ofiar, ale dodał, że za wcześnie na jakikolwiek oświadczenia. Dodatkowych informacji można się spodziewać najwcześniej za kilka godzin.

Policja zabezpieczyła wszystkie drogi do budynku szkoły. Na miejscu tragedii pracują agenci FBI, którzy zabezpieczają ślady. 

Rodzice dzieci chodzących do szkoły w Newtown zastanawiają się, jak zamachowiec mógł bez przeszkód dostać się do budynku. Za każdym razem, gdy wchodzi się do szkoły, trzeba nacisnąć na dzwonek. Oni wtedy mogą cię zobaczyć z biura i wiedzą, kim jesteś i wtedy pozwalają ci wejść - mówi jedna z kobiet w rozmowie z naszym korespondentem.

Miał przy sobie broń zarejestrowaną na nazwisko matki

20-letni szaleniec miał trzy sztuki broni palnej. Wszystkie były zarejestrowane na nazwisko jego matki. W samochodzie mężczyzny policja znalazła półautomatyczny karabin, natomiast w szkole - dwa pistolety: Glocka i Sig Sauera. Mężczyzna był ubrany na czarno i miał na sobie kamizelkę kuloodporną. Po zamachu jego ciało odnaleziono w jednej z klas w kałuży krwi. Służby nie potwierdzają na razie hipotezy o jego samobójstwie, ale jednocześnie podają, że podczas akcji policjanci nie oddali ani jednego strzału.

Zabił też członków swojej rodziny

Jeszcze przed masakrą, 20-latek zabił swoją matkę, która była nauczycielką w szkole w Newtown. Wbrew wcześniejszym informacjom okazało się , że jej ciało znaleziono w domu, a nie w miejscu jej pracy.  

Lokalne władze poinformowały, że Lanza prawdopodobnie zabił też jednego ze swych braci. Jego ciało znaleziono w domu w miejscowości Hoboken w stanie New Jersey, około 100 km od Newtown.

Szok i niedowierzanie mieszkańców

Mieszkańcy 30-tysięcznego Newtown są wstrząśnięci tragedią. To takie miłe i spokojne miasteczko. Nie mogę pojąć, jak coś takiego mogło się tu wydarzyć  - powiedziała matka jednego z uczniów. Do szkoły podstawowej "Sandy Hook" uczęszczało około 700 dzieci. To jedna z czterech podstawówek w mieście. Parterowy, rozległy budynek ma dziedziniec pośrodku. Znajduje się w nim przedszkole i klasy od pierwszej do czwartej, więc chodzą tam dzieci mające od 5 do 10 lat. 

Nasz korespondent rozmawiał z jednym ze starszych mieszkańców Newtown, który w środku nocy ściągał lampki choinkowe z drzewek, które rosną w jego ogródku. Wstrząśnięty rozmiarem tragedii powiedział: "Tu świąt już nie będzie". Potem rozpłakał się. Przyznał, że w Sandy Hook mieszka od dzieciństwa i jest to najstraszniejsze zdarzenie, jakie pamięta.

Miejscowi przez wiele godzin modlili się w miejscowym kościele oddalonym może o kilometr od podstawówki, gdzie doszło do tragedii. Wciąż zadają sobie tylko jedno pytanie: "Dlaczego?"

Międzynarodowe wsparcie dla dotkniętych dramatem

Kiedy tylko pojawiły się pierwsze doniesienia o tragicznych wydarzeniach w amerykańskiej podstawówce, z całego świata zaczęły napływać wyrazy współczucia i kondolencje. Szczególnie wiadomość, że wśród ofiar jest wiele dzieci bardzo mnie zasmuciła - napisała królowa Elżbieta II w liście do prezydenta USA Baracka Obamy. W myślach i modlitwach wszyscy w Wielkiej Brytanii są przy rodzinach i bliskich tych, który zostali zabici, a także tych, których piątkowe wydarzenia dotknęły - podkreśliła.

Masakrą wstrząśnięty jest też premier Kanady Stephen Harper. "To straszna wiadomość" - napisał  na Twitterze. Kanadyjczycy modlą się za ofiary tej bezsensownej przemocy, a także za ich rodziny" - dodał.

Kondolencje dla "amerykańskich przyjaciół" złożył szef też kanadyjskiej dyplomacji John Baird. "Jesteśmy z nimi w tym trudnym czasie" - zapewnił.

W liście do gubernatora stanu Connecticut sekretarz generalny ONZ Ban Ki Mun napisał w piątek, że jest  zaszokowany "odrażającym i niewyobrażalnym" atakiem. Złożył także kondolencje rodzinom ofiar i tym wszystkim, których "dotknęła ta przerażająca zbrodnia".

Powraca debata na temat dostępu do broni

Manifestacje zwolenników zaostrzenia przepisów zezwalających na posiadanie broni mają się dziś odbyć w wielu miastach USA. To typowy dla USA element debaty publicznej, który zawsze towarzyszy tragicznym wydarzeniom i atakom szaleńców.

Już wczoraj demonstrowano w tej sprawie przed Białym Domem. Najbardziej znany zwolennik zaostrzenia przepisów, którym jest burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg, kolejny raz zaapelował do Baracka Obamy, by ten w końcu zaproponował zmiany w prawie. Niektórzy politycy wskazują, że należy wprowadzić obostrzenia dotyczące zakupu amunicji. Jednak wielu Amerykanów wciąż nie chce się pozbyć gwarantowanych przez konstytucję przywilejów. Podkreślają oni, że mają prawo do obrony i nie chcą słyszeć o jakichkolwiek utrudnieniach.

Barack Obama zapowiedział, że chce podjąć się trudnych zmian prawa. Jako kraj przechodziliśmy przez to wszystko zbyt wiele razy - podkreślił wczoraj. Pytanie tylko, jak wielka jest jego determinacja w dążeniu do wprowadzenia nowych regulacji.