To dla nas bardzo trudna podróż - mówią członkowie rodzin ofiar katastrofy 10 kwietnia. 200 osób spotkało się w Warszawie na dzień przed wyruszeniem w pielgrzymkę do Smoleńska, gdzie przed pół rokiem nie dotarli ich bliscy. Pielgrzymi zdecydowali, że nie zabiorą ze sobą krzyża, który po tragedii stanął przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie.

Na spotkaniu jest wielu psychologów, którzy rozmawiają z uczestnikami jutrzejszego wyjazdu o tym, co mogą zastać w Smoleńsku. Członkowie rodzin ofiar mają oglądać wrak samolotu, miejsce katastrofy, podejdą też do brzozy, która ścięła skrzydło tupolewa.

Bardzo się boję i wiem, że będzie wiele ciężkich momentów, ale to nie jest wycieczka dla przyjemności. Jedziemy tam spotkać się ze swoim bólem, pożegnać się do końca z naszymi najbliższymi, o ile jest to w ogóle możliwe - powiedziała Ewa Komorowska, wdowa po wiceministrze obrony.

Z kolei brat Stefana Malaka, działacza katyńskiego, nie zdecydował się na wyjazd. Tam każdy skrawek ziemi, po którym będzie chodzić ta pielgrzymka, jest zbroczony polską krwią. Tam są ukryte szczątki naszych bliskich. Jak można chodzić po ciałach? - pytał mężczyzna.

Jak poinformował Paweł Deresz, mąż Jolanty Szymanek-Deresz, która zginęła w Smoleńsku, podczas spotkania rodziny ofiar w tajnym głosowaniu zdecydowały, że nie zabiorą krzyża, który po katastrofie stanął przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie. Za zabraniem krzyża było 16 rodzin, przeciw - 37.