Triaż, triaż i jeszcze raz triaż - trzeba jak najszybciej skutecznie segregować chorych, zanim trafią do szpitali, bo bez tego każda pula nowych łóżek natychmiast się wyczerpie. Tak w rozmowie z reporterem RMF mówi Waldemar Malinowski, prezes Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych. Apeluje też, by państwo dofinansowało zakup pulsoksymetrów dla Polaków.

Według Waldemara Malinowskiego triaż powinni prowadzić lekarze rodzinni, a w ostateczności ratownicy medyczni, gdy pacjent wzywa już karetkę. Jak mówi Malinowski, na pewno nie powinno dochodzić do sytuacji, że triaż odbywa się dopiero na SOR czy izbie przyjęć, bo tam już nie ma czasu ani miejsca. Jeśli do szpitala przyjeżdża pacjent zakażony, a nie wymaga hospitalizacji, musi potem czekać na kolejną karetkę, która go odwiezie np. do izolatorium. To trwa nawet kilkanaście godzin, wiec zajmuje łóżko - potrzebne ciężej chorym - mówi Malinowski.

Mamy potężny problem z triażem ludzi chorych. Cały czas wcześniej mówiliśmy o triażu ludzi chorych i zdrowych. Nie było triażu ludzi chorych - podkreśla. 

Sytuację może poprawić plan resortu zdrowia, by zdalnie monitorować chorujących w domu - wyposażając ich w pulsoksymetry. Pilotaż ma ruszyć w Małopolsce. Poczta - na wskazanie lekarzy POZ - ma dostarczyć chorującym 1,5 tysiąca tych urządzeń, które badają saturacje krwi.

Takie urządzenie powinno być w każdej domowej apteczce - jak termometr. Państwo powinno dofinansować zakup tych urządzeń - dodaje Malinowski. Państwo niech dofinansuje, niech to kosztuje 5 albo 8 zł. Każdy niech sobie kupi. I będzie w stanie mierzyć saturację. Każdy ma termometr. To są dwa podstawowe czynniki, czy należy wezwać karetkę - ale na pewno tych wezwań będzie dużo mniej - uważa.

Ministerstwo chce, by po pilotażu w Małopolsce - docelowo - dane z domowych pulsoksymetrów trafiały do centrum monitorowania chorych z koronawirusem. Kiedy? Nie wiadomo.

Opracowanie: