VI Dyktando Krakowskie za nami! Podobnie jak w latach poprzednich, tak i teraz odbywało się w dwóch kategoriach - open i junior. W tej pierwszej wystartowało 500 osób. Zobaczcie tekst, z którymi mierzyli się dorośli uczestnicy wydarzenia.

A jednak się kręci

W Bibliotece Jagiellońskiej huczy od półtrzecia dnia. Kodeks Behema okazał się palimpsestem. Prześwietlenie rentgenem ujawniło wcześniejsze zapiski niejakiego Borzyma, syna Borzygniewa z Żębocina. Rzadkowłosy kustosz Jagiellonki, skądinąd megamiłośnik herbaty pu-erh, rhythm and bluesa i maine coonów, a sezonowo beaujolais nouveau, został z nagła ściągnięty z urlopu, który spędzał w gminie Morzeszczyn, nieopodal kociewskiego Rzeżęcina. W mig ustalono, że pod tekstami wilkierzy ukryty jest quasi-diariusz ze schyłku XV wieku. Naprędce udało się sczytać fragment:

"Zapisano 2 maja w roku Pańskim 1494.

Szedłem na Okół obstalować sgabello u snycerza Stwosza, tegoż, co na swą chlubę i w hołdzie Maryi Pannie ołtarz mariacki wyrzeźbił. Po drodzem [drodze-m] wstąpił do balwierza, słabowidzącego i lekko chorego pół-Niemca z Wittenbergi. Z niehamowaną admiracją przyjrzał się superkołtunowi, który imponująco wrzynał mi się w głąb skóry. "Oho! Przebiłeś acan w kołtuństwie Bożydara z Łobżenicy!" - wykrzyknął mistrz brzytwy, po czym zalecił, by dla rozkrzewienia hodowli nażąć pokrzywy żegawki, wyżąć jej pędy i do rzadkopłynnego ekstraktu dodać alasz, po krzcie anyżu, pierzgi i korzenia świerząbka, wszystko dobrze skłócić i wcierać w nakłuty kołtun. Ledwiem [Ledwie-m] stamtąd wyszedł, gdy znienacka z Bursy Ubogich wypadła horda zhasanych jak marchołty żaków, którzy wnet czmychnęli chyżo, wyczyniając arcyharce i hałasując co niemiara. Bodajby hultaje sczeźli!

Przy bramie Wiślnej dostrzegłem zacnego polihistora z rozwichrzonymi, tu i ówdzie posczepianymi przy użyciu żegadła puklami. Zahaczony przeze mnie imćpan Kopernik pochwalił się, że dzięki obrotowi Ziemi mógł sobie dziś, wpółleżąc na kopcu Krakusa, obejrzeć wschód Słońca [słońca] nad niby-kurhanem Wandy. Przeżegnawszy się, wycharczałem: "Druhu Mikołaju, bój się Boga! Ziemia snadź tkwi w bezruchu, boć inaczej przestwór mórz przelewać by się musiał, z czego wielki potop i pomór na ląd byłby sprowadzon".  Strzepnąłem jakąś borzewkę czy rzemlika z kołnierza i dalej jąłem wyłuszczać: "Gdyby Ziemia kręciła się w koło, wyskoczywszy wzwyż, nie opadłbyś na to samo miejsce, a idąc na wschód, powiedzmy do Homla, Mohylewa bądź abchaskiego Suchumi, ten sam dystans przemierzyłbyś wolniej niż w przeciwną stronę. Pomnij też na nieznużonego Atlasa, o którym to Hezjod w Teogonii rzecze. Jakżeby on pod czujnym spojrzeniem Hesperyd utrzymał sklepienie nieba, gdyby Ziemia wirowała jak wrzeciono i jeszcze wkoło Heliosa podróż odbywała? A i w Księdze Rodzaju Ziemia ani drgnie". "Co to za hocki-klocki? Dajżeż waćpan pokój!", odrzekł astronom i dworując sobie ze mnie, dorzucił: "Już przecie w Księdze henrykowskiej zapisano, co Ziemia rzekła do Słońca: - Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj", po czym odszedł w stronę Akademii Krakowskiej, nucąc melodię Guillaume’a de Machaulta".

Kustosz po tej lekturze miał miszmasz w głowie i trzy postanowienia: przyjrzeć się wahadłu Foucaulta na ulicy Grodzkiej i przebiegowi południka krakowskiego, a także zawnioskować o zmianę nazwy miasta na Kraków-Koperników, zwłaszcza że, nomen omen, akt lokacyjny spisano w Koperni. Przypadek?