Miał być nieustraszonym Hulkiem, a stał się człowiekiem widmo – między innymi tak brytyjskie media komentują wizytę Borisa Johnsona w Luksemburgu i konferencję prasową, na której się nie pojawił. To kolejne rozdanie kart brytyjskiego premiera w grze, która może przynieść Wielkiej Brytanii twardy brexit.

To była pierwsza wizyta premiera Johnsona w Luksemburgu i pierwsze rozmowy na szczycie z przewodniczącym Komisji Europejskiej, Jean-Claudem Junckerem oraz przywódcą najmniejszego kraju Wspólnoty, Xavierem Bettelem.

Już po pierwszym spotkaniu, które rozpoczęły siarczyste uściski dłoni, wiadomo było, że rzeczywistość jest mniej różowa. Wydając komunikat, rzecznik Komisji oświadczył, że jak dotąd rząd Wielkiej Brytanii nie położył na stole negocjacyjnym żadnych alternatywnych rozwiązań brexitu. Problem przyszłej granicy unijnej w Irlandii nadal jest dla obu stron punktem spornym nie do pokonania. Rozmowy z premierem Luksemburga miały być drugim aktem wizyty Borisa Johnsona po przeciwnej stronie kanału La Manche. To, co stało się po nich było tragikomedią.

Dajemy dyla...

Po rozmowach Johnson wraz z premierem Luksemburga wyszedł jego siedziby, ale przeszedł obok ustawionych dla nich mównic i zniknął z pola widzenia. Skonsternowany Xavier Bettel sam poprowadził konferencję prasową. Prowadząc dialog z nieobecnym partnerem nie zostawił na jego rządzie suchej nitki, krytykując go za sposób rozgrywania brexitu. Wstawił się przy tym za obywatelem Unii Europejskiej mieszkającymi na Wyspach, dla których egzystencjalna niepewność staje się nie do wytrzymania. Mówił emocjonalnie, ale stanowczo.

Konferencja, która miał być dialogiem, stała się litanią pretensji, w dodatku całkiem uzasadnionych. To nie Unia Europejska wymyśliła brexit - usłyszał nieobecny Johnson - dlatego to nie do niej należy rozwiązanie impasu, lecz do brytyjskiego premiera, jego rządu i partii.  


Prosto w sidła?

Jak twierdzą konserwatywni obserwatorzy, premier Luksemburga świadomie przygotował zasadzkę na Johnsona, organizując konferencję prasową kilkanaście metrów od protestujących przeciwko brexitowi Brytyjczyków. Boris Johnson - jak się później tłumaczył - nie mógłby w takiej kakofonii wyraźnie wygłosić swych racji. Zostałby zagłuszony.

Liberalni komentatorzy oskarżają jednak Johnsona o brak cywilnej i politycznej odwagi, którą powinien charakteryzować się szef rządu. Ich zdaniem to był poniżający spektakl. Nie tylko dla premiera, ale także dla całego kraju, który znużony jest jego pozorowaną strategią wobec brexitu. Jak dodają, premier liczy na to, że ogra Unię Europejską, choć że nie posiada w talii żadnych asów. Od wczoraj brakuje mu nawet rękawa.

Pokonany

Szef brytyjskiego rządu powrócił do Londynu na tarczy - miał rozegrać imponującą partię, ale nie zasiadł nawet do stołu. Jak zauważają neutralni obserwatorzy, jego poczynania przypominają ciąg parawanów zasłaniających rzeczywistość i świec dymnych kryjących prawdę. Negocjacje z Brukselą, o których tak chętnie mówi, nie istnieją. Im bardziej zapewnia o swym sukcesie, tym mniej dowodów na to, że rozwód z Brukselą będzie polubowny.

Co więcej, Boris Johnson zapowiada, że jeśli nie uda mu się wypracować nowego porozumienia, nie zamierza odraczać brexitu, mimo że zobowiązała go do tego specjalna ustawa podpisana przez królową. Prędzej czy później to niezawisły sąd przypomni premierowi, że nie jest ponad prawem. Nawet jeśli uparcie buja w obłokach.

Opracowanie: