Czasem brakowało podstawowych rzeczy, a mróz odbierał chęć do kolędowania, ale w plecaku zawsze znalazła się zielona gałązka, która choć trochę przywoływała świąteczny nastrój. Na RMF24.pl i w Faktach RMF FM prezentujemy cykl rozmów „Święta na dachu świata”. O tym jak podczas zimowych wypraw w najwyższe góry świata wyglądała Wigilia i Boże Narodzenie opowiadają wybitni polscy himalaiści.

Z czternastu szczytów ośmiotysięcznych jeszcze tylko trzy pozostały niezdobyte zimą. Wśród tych, na których człowiek postawił stopę o tej porze roku, aż dziewięć pierwszych wejść (jedno w zespole mieszanym) należy do Polaków. Zimowy himalaizm przez dwie i pół dekady był specjalnością wyłącznie polskich wspinaczy, którzy nie mają sobie równych w tej dziedzinie.

Największe sukcesy polskie zimowe wyprawy święciły przez całą dekadę lat 80. W ciągu dziewięciu sezonów różnym zespołom udało się zdobyć aż siedem ośmiotysięczników. Chwała i podziw w środowisku himalaistów na całym świecie okupione były jednak wieloma wyrzeczeniami. Zapytaliśmy wybitnych polskich wspinaczy, którzy tworzyli i nadal tworzą, niezwykłą historię himalaizmu zimowego, jak wówczas, w kilkudziesięciostopniowych mrozach, spędzali w bazie lub w drodze do bazy Wigilię i Święta Bożego Narodzenia.

Szczególnie w latach 80., a także w latach 90. wyjeżdżaliśmy na wyprawy już w grudniu, w związku z czym święta były gdzieś po drodze albo w bazie. Ale zawsze były tradycyjne elementy - sianko, stajenka, opłatek choinka. Tradycja była zachowana, z tym, że bardzo bliskie nam osoby musieliśmy zamieniać na przyjaciół. Nie ukrywam jednak, że każdy myślami był blisko rodziny  i to był taki trochę niedobry element tych wypraw zimowych - mówi Krzysztof Wielicki, który w 1980 roku wraz z Leszkiem Cichym stanął zimą na szczycie najwyższej góry świata - Mount Everestu.

Cztery lata później polska zimowa wyprawa pod kierownictwem Lecha Korniszewskiego szturmowała Manaslu. Wigilię spożywało się w rękawiczkach. To były takie dość siermiężne czasy, lata 80., wielu rzeczy brakowało - wspomina dziś Ryszard Gajewski, który wraz z Maciejem Berbeką stanął na szczycie 12 stycznia. Ciasto było, akurat zakłady w Morągu produkowały bardzo dobre ciasta w puszkach. Musieliśmy pilnować przed naszymi Szerpami, bo jak raz im się dało do spróbowania, to potem znikało - opowiada pierwszy zimowy zdobywca Manaslu w rozmowie z dziennikarzem RMF FM.

Poza ujemnymi temperaturami Polakom - szczególnie w latach 80. - doskwierał również brak kontaktu z krajem. Wtedy, kiedy ja jeździłem na wyprawy himalajskie, to takich środków komunikacji, jakimi dysponujemy dzisiaj, nie mieliśmy. Jedna z wypraw zimowych już dysponowała telefonem satelitarnym, ale on, jeśli dobrze pamiętam, był uruchomiony dopiero od momentu, gdy osiągnęliśmy bazę. To jeszcze były takie czasy, kiedy list pisany, czy to z bazy czy to gdzieś tam z karawany, docierał do kraju nieraz i po trzech miesiącach - wspomina Piotr Konopka, który w 1989 roku próbował zdobyć zimą Nanga Parbat. Próbowaliśmy kolędować na miarę naszych możliwości, więc ktoś, kto byłby gdzieś pomiędzy bazą a górą, to mógłby mieć pewnie takie odczucie - dodaje himalaista.

Mimo nieobecności najbliższych i często bardzo utrudnionego kontaktu z rodziną wspinacze w bazie nigdy nie byli sami. Jak mówi Ryszard Pawłowski, przewodnik górski i uczestnik zimowych wypraw, Szerpowie towarzyszący wyprawom zawsze włączali się w obchody świąt. Do takich tradycji na przykład należy, choćby przed samą wyprawą, odprawienie takiej ich uroczystości religijnej - tak zwanej puji, czyli czytanie wersetów buddyjskich. Oni bez tego nie ruszają się w góry. Przed każdym wyjściem na swoich ołtarzykach palą wonne kadzidełka i dla nich jest to bardzo, bardzo ważne. Oddają się w opiekę swoich bóstw. Również my bierzemy udział w takich uroczystościach szanując ich, no i oni z kolei również szanują te nasze święta. Starają się z nami spędzić to uroczyście. Rzeczywiście to się zazębia, zarówno z ich strony, jak i z naszej. Staramy się w jakiś sposób to pogodzić, no i wspólnie się cieszyć razem z nimi - mówi czterokrotny zdobywca Mount Everestu.

W tym sezonie Polacy kolejny raz mogą zapisać się w historii himalaizmu

Czytaj więcej o tegorocznej wyprawie na Broad Peak

Dziś wyprawy zimowe w najwyższe góry świata wyjeżdżają zazwyczaj od koniec grudnia. I to jest lepsze rozwiązanie, bo święta spędzamy w domu  - mówi Krzysztof Wielicki, lider rozpoczynającej się na dniach ekspedycji na Broad Peak, niezdobyty jeszcze zimą ośmiotysięcznik w Karakorum. Oprócz niego w składzie znalazły się jeszcze cztery osoby - Maciej Berbeka, Adam Bielecki, Tomasz Kowalski i Artur Małek.

Ekspedycja będzie kolejną, która odbędzie się w ramach programu Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015. W ubiegłym sezonie sukcesem zakończyła się zimowa wyprawa na Gasherbrum I. Tym razem przed himalaistami stoi jednak trudniejsze zadanie. Główne trudności na Broad Peaku są w kopule szczytowej. Szybki atak szczytowy jest niemożliwy z powodu dużej odległości do pokonania. Atakując zimą trzeba planować jeden obóz więcej albo biwak po drodze. Są też trudności orientacyjne, trzeba posługiwać się GPS-em albo traserami. Poza tym bardzo eksponowana jest sama grań szczytowa. Jest to góra o klasę trudniejsza od Gasherbruma I - tłumaczy pomysłodawca PHZ Artur Hajzer.