Ponad 1 100 ludzi zatrzymały służby reżimu Alaksandra Łukaszenki podczas niedzielnych akcji protestacyjnych na Białorusi - poinformowało w nocy, aktualizując listę zatrzymanych, Centrum Praw Człowieka Wiasna. Protesty odbywały się pod hasłem "Wychodzę": to odniesienie do ostatnich słów, jakie napisał na czacie Raman Bandarenka, 31-latek pobity w Mińsku na śmierć przez zamaskowanych mężczyzn.

Do tragedii doszło w znanej z protestów przeciw Łukaszence mikrodzielnicy Mińska, nazywanej potocznie Placem Przemian. Według mieszkańców, w środowy wieczór przyjechali tam niezidentyfikowani mężczyźni w maskach i zaczęli zdejmować wywieszone tam biało-czerwono-białe flagi, używane przez środowiska opozycyjne. Raman Bandarenka odezwał się do nich: został wówczas mocno popchnięty przez jednego z mężczyzn, a później biło go już dwóch. W końcu napastnicy umieścili 31-latka mikrobusie i zawieźli na komisariat.

Półtorej godziny później karetka pogotowia zabrała Bandarenkę z komisariatu do szpitala: tam poinformowano, że mężczyzna doznał "obrażeń podczas bójki". Gdy trafił na salę operacyjną, był już nieprzytomny. Mimo kilkugodzinnej operacji jego stan już się nie poprawił i w czwartek wieczorem Raman Bandarenka zmarł.

Ponad 1 100 zatrzymanych, wśród nich: dziennikarze relacjonujący protesty

Teraz w wielu białoruskich miastach tworzone są miejsca upamiętniające 31-latka, do których ludzie przynoszą znicze i kwiaty, a w niedzielę w całym kraju odbyły się protesty pod hasłem: "Wychodzę", które było odniesieniem do ostatnich słów, jakie Bandarenka napisał na czacie.

Według najnowszych danych przekazanych przez Centrum Praw Człowieka Wiasna, w czasie akcji białoruskie służby zatrzymały ponad 1 100 ludzi: znaczną większość w Mińsku, ale także w innych miastach, m.in. w Bobrujsku, Nowogródku, Witebsku, Homlu, Swietłahorsku, Grodnie i Mołodecznie.

Niezależne Białoruskie Stowarzyszenie Dziennikarzy podało natomiast, że wśród zatrzymanych było 21 dziennikarzy relacjonujących protesty. Część z nich została już zwolniona.

Według portalu Nasza Niwa, zatrzymane zostały m.in. dwie dziennikarki pracujące dla Biełsatu: Kaciaryna Andrejewa i Daria Czulcowa, które prowadziły relację z tzw. Placu Przemian, gdzie pobity został Bandarenka.

Zgromadzonych na tym placu zatrzymano, niektórych przy użyciu brutalnej siły. W mediach pojawiło się też nagranie, na którym widać, jak funkcjonariusze biją ludzi i dokonują zatrzymań przy sklepowych kasach. Portal tut.by poinformował również o przeszukaniach w pobliskich budynkach.

Media poinformowały o użyciu przez milicję wobec demonstrujących gazu łzawiącego, granatów hukowych i broni gładkolufowej. Rzeczniczka MSW Wolha Czemadanawa potwierdziła wykorzystanie "środków specjalnych", zaznaczając, że szczegóły zostaną podane w poniedziałek.

"Przemoc OMON-u i milicji dzisiaj sięgnęła granic"

Do niedzielnych wydarzeń odniosła się za pośrednictwem Telegrama opozycyjna Rada Koordynacyjna.

"Przemoc OMON-u i milicji dzisiaj sięgnęła granic. Ludzie, którzy powinni nas ochraniać, wdzierają się na klatki schodowe, do sklepów, aptek. Próbują zakazać nam wspominać zmarłych, a przemoc to jedyna broń, która została im wobec naszych kwiatów" - napisali członkowie Rady.

Białorusini protestują od ponad 3 miesięcy

Masowe demonstracje trwają na Białorusi od czasu wyborów prezydenckich z 9 sierpnia, które zdaniem protestujących zostały sfałszowane.

Uczestnicy akcji domagają się odejścia Alaksandra Łukaszenki i rozpisania nowych - uczciwych - wyborów.