​W stanie wojennym zachowałem się co najmniej przyzwoicie - mówi kierującym Sądem Najwyższym Józef Iwulski. Powołanie do wojska nie było wtedy żadną nagrodą, ale karą, "wzięciem w kamasze" - podkreśla sędzia oskarżany o orzekanie w sądzie wojskowym w stanie wojennym. Iwulski wspomina, że w procesie opozycjonistów brał udział tylko raz.

Iwulski mówi, że podczas tego procesu "złożył zdanie odrębne", czyli był za uniewinnieniem wszystkich oskarżonych. Wspomina, że wiązało się to wówczas z ogromnym stresem.

Orzekałem w składzie zawodowym. Dwaj pozostali sędziowie w tym składzie to byli zawodowi wojskowi. I oczywiście jedyne, co mogłem zrobić, bo wyrok musiał zapaść taki, jaki trzeba było, bo oni zawsze przegłosowywali... Jedyne co mogłem zrobić to złożyć zdanie odrębne - mówi Iwulski, podkreślając, że "taką wymyślił konstrukcję". Podkreśla, że umiejętność stosowania prawa to jedyna broń dla prawnika.

Ja, jak to się mówi, mam czyste sumienie. Moim zdaniem zachowałem się co najmniej przyzwoicie. Co najmniej przyzwoicie - mówi sędzia Józef Iwulski, który jeszcze dziś ma opublikować oświadczenie w sprawie swojej przeszłości.

Według "Gazety Polskiej Codziennie" sędzia Józef Iwulski, powołany przez Andrzeja Dudę na p.o. I prezesa SN w miejsce Małgorzaty Gersdorf, wydawał wyroki w sprawach z okresu stanu wojennego.

Władze PRL doceniły wkład sędziego w okresie próby, jak nazywano stan wojenny. W 1983 roku, gdy aparat represji łamał życie opozycjonistom, szykanował ich wraz z rodzinami, komunistyczne władze nagrodziły Iwulskiego medalem "Za Zasługi dla Obronności Kraju" - pisała "GPC".

Gazeta podkreśla, że żona Iwulskiego w tym samym czasie "pełniła funkcje w ważnych pionach komunistycznej Służby Bezpieczeństwa". Miała pracować w wydziale "T", czyli techniki operacyjnej. 

(az)