"Mama mówiła, że ludzie po prostu płakali, lamentowali, krzyczeli. Było to strasznie wstrząsające i tuż przed samym lądowaniem zapadła grobowa cisza" - powiadała nam Edyta Golisz. Jej mama Czesława, jest jedną z 221 pasażerów Boeinga 767, który lądował awaryjnie na lotnisku im. Chopina w Warszawie.

Piotr Glinkowski: Rozmawiała pani z mamą. Jak to wszystko wyglądało? O czym powiedział pilot, gdy okazało się, że mają problemy techniczne w drodze do Warszawy?

Edyta Golisz, córka pani Czesławy, pasażerki Boeinga 767: Załoga samolotu od samego początku nie ukrywała, że są problemy z podwoziem. To znaczy samolot miał wylądować po godzinie 13 i kiedy podjął pierwszą próbę podejścia do lądowania i nie otworzyło się podwozie. Znaleźli się z powrotem w górze, wtedy pilot powiedział uczciwie pasażerom, że jest taki problem. Moja mama mówi, że przez całą godzinę, a nawet ponad godzinę, bo tyle ten samolot kołował, byli bardzo skrupulatnie i bardzo dokładnie przygotowani na każdą ewentualność awaryjną. Łącznie z tym, co zrobić, jak samolot rozpadnie się na pół w momencie uderzenia o ziemię. Powiedziano im, jak mają siedzieć w momencie lądowania, żeby nie uszkodzić sobie kręgosłupa. Wszyscy pasażerowie zostali podzieleni na takie grupy. Każda grupa wiedziała, do którego wyjścia awaryjnego ma biec w momencie, kiedy samolot wyląduje. Kazano im zostawić wszystkie rzeczy, pozdejmować buty. Zrobiono dokładną instrukcję w jaki sposób przypiąć się pasami, żeby nie zrobić sobie krzywdy w momencie lądowania. Także przez całą godzinę załoga samolotu przygotowywała pasażerów na każdy najgorszy scenariusz.

A jak wyglądał sam moment lądowania?

Atmosfera w samolocie była smutna. Było dużo rodzin z dziećmi, dużo młodzieży. Ludzie po prostu płakali, lamentowali, krzyczeli. Było to strasznie wstrząsające i tuż przed samym lądowaniem zapadła grobowa cisza. Mama mówiła, że nie odczuli kompletnie tego lądowania. Nie było huku, ani żadnego uderzenia. Po prostu osiedli na ziemi i wtedy w samolocie zrobił się potworny krzyk. Ludzie zaczęli krzyczeć z radości i bić brawo. Ale to nie był czas na euforię dlatego, że wtedy to było największe zagrożenie, że samolot może wybuchnąć, coś może się stać. W związku z czym stewardessy i stewardzi zaczęli strasznie krzyczeć, żeby natychmiast ludzie uciekali. Każdy z nich był przygotowany na to, dokąd ma uciekać. Każdy pasażer biegł do tego miejsca, do którego był wcześniej przydzielony, żeby uciekać. Moja mama wskoczyła też do rękawa ewakuacyjnego. Ale niestety utknęła w tym rękawie, bo moja mama ma 70 lat. Aczkolwiek jest bardzo energiczna, no jednak wiek robi swoje, nie jest to już taka sprawność. Utknęła w tym rękawie, ale zaraz stewardessa przybiegła z zewnątrz i jakiś inny pasażer pomógł. Toteż wyciągnęli ją za rękę, nogę, także udało wydostać się jej z tego rękawa i kazali im jak najszybciej biec, jak najszybciej mogą tylko uciekać, jak najdalej od samolotu. To przebiegło bardzo sprawnie, jak na taką ilość pasażerów. Akcja była bardzo dobrze przygotowana, a pasażerowie słuchali tego, co mają robić. Odbyło się bez większych problemów.

A co teraz dzieje się z pasażerami i z pani mamą?

Przewieziono wszystkich autobusami do takich miejsc dla VIP-ów na Okęciu. Tam ich rozlokowano. Ja sobie tak myślę, to jest moja teoria. Myślę, że jest ona słuszna, dla mnie wozić tych ludzi po szpitalach, ludzi którzy nie mieli żadnych wyraźnych obrażeń to był dobry pomysł. Zgromadzili ich wszystkich tam i to są zamknięte pomieszczenia. Chodzi też o to, żeby nie wchodzi dziennikarze, żeby rodziny nie próbowały się tam dobić, żeby mieli spokój. I tam są pod bardzo ścisłą obserwacją medyczną. Mama mówi, że jest tam bardzo dużo lekarzy, pielęgniarek. Od razu zmierzyli jej ciśnienie, podano leki. Mama mówi, że wszyscy są szczegółowo oglądani, odpytywani, badani itd. Także są pod bardzo dobrą opieką lekarską. Szok zaczyna z ludzi opadać i coraz więcej ludzi zgłasza się do lekarzy z bólami głowy, z bólami brzucha. Jest to po prostu spowodowane ogromnym stresem, ewentualnie jakimiś drobnymi uderzeniami. Służby lotniska proszą, żeby się tam nie rozchodzili. Jak już samolot zostanie całkowicie osuszony, zabezpieczony, wtedy pewnie pracownicy lotniska będą wyjmować z samolotu bagaże. Przypomnę tylko, że większość osób ewakuowała się bez butów i bez jakichkolwiek rzeczy, czyli bagaże podręczne, laptopy, jakieś torebki, wszystko zostało w samolocie. Dopiero po tym, jak samolot będzie na tyle bezpieczny, żeby można było do niego bezpiecznie wejść, wtedy będą zabierane wszystkie rzeczy i oddawane właścicielom. Ze słów mojej mamy wynika, że w trakcie tej ewakuacji, niektórzy ludzie pogubili torebki, portfele, portmonetki itd. Nie wiemy, co będzie dalej. Czy trafią do hoteli, czy będą pasażerów wozić do docelowych miast, być może autobusami. Problem polega na tym, że wiele osób po tym zdarzeniu ma psychiczny uraz, by wsiąść do samolotu. Jak pytałam się moją mamę, czy ona wsiądzie do samolotu, jeżeli jutro LOT zaproponuje jej kolejny samolot, żeby mogła się dostać do Wrocławia. Mama powiedziała, że stres jej już mija i jeżeli będzie musiała lecieć samolotem, to poleci. Ale moja mama ma naprawdę silny charakter, jak sądzę jest wiele osób, które będą bały się wsiąść do samolotu. Być może przewoźnik zapewni im powrót autobusem.