"Uprowadzenie i zamordowanie księdza Jerzego Popiełuszki to była typowa kombinacja operacyjna. Wszystko, co naprawdę ważne działo się za kurtyną" - zwraca uwagę Wojciech Sumliński w rozmowie z Bogdanem Zalewskim. Sumliński to dziennikarz śledczy, autor książek o kulisach męczeńskiej śmierci kapelana Solidarności: "Kto naprawdę go zabił?" oraz "Teresa, Trawa, Robot. Największa operacja komunistycznych służb specjalnych". Dziś mija dwudziesta dziewiąta rocznica oficjalnego wydobycia ciała zakatowanego kapłana z nurtu Wisły 30 października 1984 roku. Jednak za zasłoną oficjalnych wersji tej zbrodni, pełnych łgarstw i przemilczeń, kryje się prawda - jeszcze bardziej od nich makabryczna.


Z okazji zbliżającego się rozpoczęcia procesu kanonizacyjnego błogosławionego Jerzego Popiełuszki przypominamy wywiad dziennikarza RMF FM Bogdana Zalewskiego z dziennikarzem śledczym Wojciechem Sumlińskim. Rozmowa miała miejsce 30 października 2013 roku.


Przeczytaj drugą część rozmowy z Wojciechem Sumlińskim!

Przeczytaj trzecią część rozmowy z Wojciechem Sumlińskim!

Bogdan Zalewski: Co się działo przez te jedenaście strasznych dni 1984 roku - od uprowadzenia księdza Jerzego Popiełuszki 19 października na drodze w Górsku aż do 30 października, kiedy ciało kapłana zostało wyłowione z Wisły pod tamą we Włocławku?

Wojciech Sumliński: Tutaj mamy już pierwszą rozbieżność. Pan wspomniał, że ciało zostało wydobyte 30 października 1984 roku.

Oficjalnie.

Tak, oficjalnie. Według ustaleń prokuratora Andrzeja Witkowskiego, z którymi ja jestem skłonny się zgodzić i się pod nimi podpisać, zwłoki księdza Jerzego Popiełuszki zostały wydobyte 26 października, a więc kilka dni przed tą oficjalną datą. Wskazuje na to szereg danych, między innymi zeznania kilku świadków, do których dotarł prokurator Witkowski. Były to zeznania płetwonurków milicyjnych, którzy po wielu, wielu latach przyznali się, że wydobyli zwłoki księdza Jerzego 26 a nie 30 października.

Dlaczego 26 października wstrzymano prace poszukiwawcze? Kto o tym zdecydował?

Mamy taką oto sekwencję wydarzeń. W nocy z 25 na 26 października kilku świadków widzi, jak do nurtu Wisły zrzucane są zwłoki z tamy, która de facto jest mostem. Już nazajutrz cały teren zostaje otoczony przez milicję, ZOMO i wojsko. Przyjeżdżają także płetwonurkowie. O godzinie 13 zaprzestają poszukiwań, a prokurator wojewódzki Marian Jęczmyk dostaje telefon od kierującego akcją: "Wydobyliśmy zwłoki księdza Jerzego. Prosimy przysłać tutaj kogoś w celu prowadzenia dalszych czynności". Prokurator wojewódzki wysyła swojego zastępcę - prokuratora Wiesława Merkla, krewnego znanego opozycjonisty Jacka Merkla. Ten przyjeżdża na miejsce i dowiaduje się od tego samego kierującego akcją, że zaszła pomyłka, że zwłok księdza nie wydobyto. Czy wyobraża pan sobie, czy ktokolwiek sobie to wyobraża, że w takiej sprawie, na którą wtedy patrzył cały świat, kierujący akcją mógł popełnić tak niewybaczalny błąd? To oczywiście nie był błąd, bo nikt nie mógłby sobie na niego pozwolić. Kierujący akcją wykonał telefon do prokuratora wojewódzkiego, że zwłoki zostały wydobyte, a płetwonurkowie zakończyli akcję. Ta informacja zaczęła się rozchodzić niejako jak po sznurku. Między innymi żona jednego z wysokich rangą funkcjonariuszy milicji, będących tam na miejscu, dowiedziała się od swojego męża, że zwłoki księdza Jerzego zostały wydobyte. Tą informacją podzieliła się z rektorem seminarium duchownego we Włocławku. Księża, którzy zeznawali panu prokuratorowi Andrzejowi Witkowskiemu, potwierdzali, że już w zasadzie od 26 czekali na oficjalne potwierdzenie tej informacji. Ze zdumieniem skonstatowali, że tego potwierdzenia nie ma - ani tego dnia, ani następnego, ani przez kilka kolejnych dni.

Co się mogło dziać w tym czasie - pomiędzy 26 a 30 października, kiedy oficjalnie podano, że wydobyto ciało kapłana?

Według ustaleń Andrzeja Witkowskiego najprawdopodobniej doszło do "zawirowań" w kombinacji operacyjnej. Bo całe to uprowadzenie i zamordowanie księdza Jerzego Popiełuszki to była typowa kombinacja operacyjna, to znaczy taka akcja, w której przedstawia się opinii publicznej pewną sekwencję wydarzeń niejako tak, jakby aktorzy odtwarzali ją na scenie, a wszystko, co naprawdę ważne dzieje się za kurtyną. Ktoś skonstatował, że jeżeli te zwłoki zostały wrzucone w nocy z 25 na 26, a nie 19 października, nie wyglądają na ciało, które spędziło pod wodą kilka dni. Mówiąc potocznie, postanowiono je "dopracować", tak by przypominały zwłoki, które były w wodzie kilka dni. Dlaczego to jest informacja tak istotna? Otóż, przypomnijmy sobie, że Grzegorza Piotrowskiego, Leszka Pękalę, Waldemara Chmielewskiego i Adama Pietruszkę zatrzymano 23 października i to jest bardzo ważny moment.

Oni nie mogli wrzucić ciała księdza do wody, prawda? Skoro już przebywali w areszcie.

To jest bardzo delikatny moment, bo ani ja, ani nikt rozsądny nie chce wchodzić w buty obrońców oprawców księdza Popiełuszki. Ja na pewno nie chcę. To była ekipa okrutnych ludzi, zwyrodnialców, którzy z całą pewnością męczyli księdza, pastwili się nad nim i mają na sumieniu wiele innych, strasznych czynów. Natomiast wiele przemawia za tym, że Piotrowski, Pękala, Chmielewski i Pietruszka najprawdopodobniej, podkreślam to słowo "najprawdopodobniej", nie przekroczyli "granicy śmierci", tylko męczyli księdza, chcieli księdza złamać. Po to Piotrowski miał magnetofon. Gdy to się nie udało, wiele przemawia za tym, że przekazali kapłana innej ekipie, prawdopodobnie powiązanej ze służbami zza wschodniej granicy.

Pan powiedział, że musiały nastąpić jakieś "zawirowania" w tej bezpieczniackiej kombinacji operacyjnej. Śmierć Popiełuszki, według scenariusza bezpieki, miała być rzekomo taką godziną "P", sygnałem do wybuchu antykomunistycznego powstania. Co to była za prowokacja w prowokacji?

Jeśli chodzi o godzinę "P", to jest to bardzo skomplikowana historia, którą szczegółowo opisałem w książce "Kto go naprawdę zabił?". Spróbuję najkrócej, jak się da. Księdza Jerzego można było zabić na sto sposobów. Można go było przecież w ówczesnych realiach zamordować, wywieźć na jakiś radziecki poligon, zabetonować. Tymczasem ksiądz Jerzy zostaje zamordowany, zrzucony z tamy, która de facto jest mostem, do nurtu Wisły na betonowy brzeg, gdzie codziennie pracują płetwonurkowie. Dokładnie tak, jakby komuś zależało, żeby ksiądz Jerzy został odnaleziony. Przypomnijmy też, że to jest jedyna sprawa z ponad stu zbrodni dokonanych przez tak zwanych "nieznanych sprawców" w latach 80., jedyna zbrodnia, w wyniku której sprawcy zostali poznani. Według prokuratora Andrzeja Witkowskiego, z którego tezami, jak już mówiłem, ja się w pełni utożsamiam, zbrodniarze wiedzieli o części swojego zadania. Natomiast nie wiedzieli o drugiej części, wyznaczonej przez kierownictwo Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, z uwypukleniem generała Czesława Kiszczaka na czele. To jego rola była decydująca, bardzo wiele na to wskazuje. Wiele wskazuje na to, że były tu prowadzone dwa równoległe scenariusze. Według pierwszego, ksiądz Jerzy miał zostać złamany, miał zostać doprowadzony do granicy śmierci. Piotrowski - powtórzę - miał ze sobą magnetofon. Cel: ksiądz błagający o litość, mówiący: "Wszystko zrobię, tylko mi darujcie!". Oprawcy liczyli na to, że raz złamany byłby prawdopodobnie kapłanem podatnym na współpracę.

Miał być potem wysłany do Rzymu.

Tak. Wysłany do Rzymu, nagrany w tej swojej uległości. To, że ksiądz Jerzy zginął, wskazuje na to, że nie udało się go złamać. Według drugiego alternatywnego scenariusza, chodziło o to, by śmierć księdza Jerzego Popiełuszki potraktować w sposób instrumentalny i wykorzystać ją do totalnej rozprawy z opozycją. Były przygotowania do takiej totalnej rozprawy. Nie doszło do niej, bo ostatecznie przeważyła o tym tajna narada. Do jej szczegółów również dotarł prokurator Andrzej Witkowski. Ustalono tam, że zamiast totalnej rozprawy z opozycją postanowiono, mówiąc krótko, się z nią podzielić. To były takie prekursorskie działania poprzedzające obrady w Magdalence i Okrągły Stół.

Czy uważa Pan, że zbrodnia na księdzu Jerzym to taki "mord założycielski III Rzeczypospolitej", jak pisze znany bloger Aleksander Ścios?

W pełni utożsamiam się z tym stwierdzeniem. Nie tylko ja, ale i ksiądz Stanisław Małkowski, z którym mam zaszczyt się przyjaźnić, przyjaciel błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki. Dlaczego? Dlatego, że tę śmierć próbowano wykorzystać instrumentalnie, próbowano obciążyć nią opozycję, a następnie się z tą opozycją rozprawić. Ostatecznie inspiratorzy tej zbrodni doszli do wniosku, że zamiast uderzyć w opozycję drugi raz po stanie wojennym lepiej się z nią dogadać i jakoś tę Polskę podzielić niczym tort. Co się zresztą de facto stało. Zaczęło się to dziać w zasadzie od początku 1985 roku. To, co nastąpiło później - Magdalenka i Okrągły Stół- to był tylko efekt końcowy. Jednak te prace zaczęły się już w roku 1985. W tym sensie właśnie śmierć księdza Jerzego Popiełuszki była takim "mordem założycielskim" III RP.

Przeczytaj drugą część rozmowy z Wojciechem Sumlińskim!

Przeczytaj trzecią część rozmowy z Wojciechem Sumlińskim!