Pogardzana i przez lata mało poważnie traktowana przez świat, debata wszystkich komitetów wyborczych, okazała się być znacznie ciekawsza niż spotkanie Szydło-Kopacz. Szybsze tempo, mniej odklepywanych i recytowanych, a przygotowanych wcześniej formułek, więcej spontaniczności, odrobina świeżości, okazały się przepisem na całkiem ciekawe spotkanie, które może nieco zmienić wyborczy krajobraz.

Jeśli komuś ta debata pomogła, to na pewno wyborczym maluchom i średniakom. Bo prowadzące w sondażach liderki wypadły (znów) dość bezbarwnie i mogły wytracić część potencjalnego elektoratu.  Zwłaszcza, że obie sięgały po znane już chwyty i zwroty przećwiczone i "odklepane" w czasie poniedziałkowej debaty w cztery oczy. Na ich tle wywody Korwina, Kukiza czy Petru wzbudzały większe zainteresowanie. Nawet, jeśli chwilami bywały chaotyczne. Nie zdziwiłbym się, jeśli po tej debacie część wyborców PiS stwierdzi, że jednak woli antysystemowców, a część wyborców Platformy orzeknie, że przesuwająca się ku rozwiązaniom socjalnym PO, jest mniej atrakcyjna niż Petru.

Debata może też nieco przeorać krajobraz na lewicy. Wejście do gry (i telewizyjnego studia) szefa partii Razem - Adriana Zandberga, jego swoboda, proste, acz pachnące nieco dymem papierosowym warszawskich kawiarni recepty i nieoklepany język mogły uwodzić fanów mocno lewicowych rozwiązań. Na tym tle Barbara Nowacka zdawała się ostrożna, nieco stremowana i przestraszona wagą spotkania. Zapewne Razem może w tej sytuacji zdobyć nieco większe poparcie, niż się to dotąd wydawało, a każdy głos oddany na Zandberga i jego ludzi oznacza - najprawdopodobniej - głos stracony przez Zjednoczoną Lewicę. A ją od spadku pod ośmioprocentowy, wyborczy próg niewiele dzieli...

Jedynym - oprócz Zandberga, - który wydawał się naturalny, swobodny i niewymuszony podczas debaty był Janusz Piechociński. Może dlatego, że PSL raczej nie takimi debatami podbija serca swoich wyborców, więc nie miał powodu do tremy. Z jabłkiem w ręku Piechociński mógł więc mówić na temat, odpowiadać na pytania, prezentować się jako znawca problemów gospodarczych świata, a nawet rzucić kilka zdań, które wpadały w ucho.  

Wczorajsza debata zgromadziła przed telewizorami 6 700 000 widzów Poniedziałkowa 7 800 000. Całkiem niezłe to wyniki, acz jednak mniejsze niż te, które odnotowano w czasie kampanii prezydenckiej.

Dużo o debatach piszę, ale też nie przeceniam ich znaczenia. Zwłaszcza, iż pamiętam, że w czasie kampanii prezydenckiej Pawłowi Kukizowi debata ewidentnie "nie poszła", a swoje 21% i najwyższy w historii tych kandydatów, którzy nie weszli do II tury, zdobył.

Dużo emocji budzi dziś w sztabach zawierucha przed budynkiem TVP. Ze zdjęć telewizyjnych trudno zorientować się, kto zawinił przepychance między działaczami PiS, BOR-em i ochroniarzami telewizji. Politycy PO opowiadają o skandalicznym zachowaniu ich rywali, o tym, że pokrzykiwali, kogo zwolnią jak tylko "przejmą telewizję". PiS-owcy zaprzeczają... Rzecz jest bez większego znaczenia, ale wśród polityków obu partii, mnóstwo się o tym mówi.