Jedno z najbardziej sensacyjnych odkryć naukowych początków XXI wieku okazało się pomyłką. Astronomowie przyznają, że ogłoszone w marcu ubiegłego roku dowody na istnienie tak zwanych fal grawitacyjnych się nie potwierdziły. Wątpliwości co do tego, czy grupie badawczej BICEP2 rzeczywiście udało się odkryć przewidywane w ogólnej teorii względności przez Alberta Einsteina "zmarszczki" czasoprzestrzeni pojawiły się niedługo po ogłoszeniu wyników. Teraz autorzy tamtej pracy, w artykule zgłoszonym do publikacji w czasopiśmie "Physical Review Letters", oficjalnie przyznają się do błędu.

Ubiegłoroczny "przełom" przyniosły wyniki badań prowadzonych przy pomocy teleskopu mikrofalowego promieniowania tła BICEP2, umieszczonego na biegunie południowym. Fluktuacje tego promieniowania, zwanego też promieniowaniem reliktowym to pozostałości Wielkiego Wybuchu, odbicie warunków panujących we wczesnym Wszechświecie. Zespół BICEP2 analizował zaburzenia polaryzacji promieniowania reliktowego, zaobserwował wiry tej polaryzacji, które uznał za dowód działania fal grawitacyjnych.

Autorzy pracy twierdzili, że analizowali zebrane dane przez trzy lata, próbując wykluczyć wszelkie możliwe źródła błędu. Ich zdaniem ryzyko pomyłki nie przekraczało 1 do 3,5 miliona. Okazało się jednak, że to nieprawda. Dwie grupy badaczy ogłaszają teraz, że zaburzenia polaryzacji zaobserwowanego sygnału w znaczącej części pochodziły od... międzygwiezdnego pyłu, znajdującego się w naszej galaktyce, Drodze Mlecznej. Potwierdziły to, niedostępne jeszcze w chwili ogłaszania ubiegłorocznej sensacji, wyniki obserwacji należącego do Europejskiej Agencji Kosmicznej obserwatorium kosmicznego Plancka.

Odkrycie fal grawitacyjnych potwierdzałoby, że po tym, jak nasz Wszechświat pojawił się w drodze Wielkiego Wybuchu, nastąpiła tak zwana faza inflacji i w ciągu niewyobrażalnie krótkiej chwili Wszechświat rozszerzył się o kilkadziesiąt rzędów wielkości. Naukowcy nie porzucają tej teorii, ale przyznają, że dowodu istnienia fal grawitacyjnych trzeba szukać dalej.