Szewc bez butów chodzi...nawet, jeśli jest zawodowym inwestorem giełdowym. Przekonują o tym wyniki badań, przeprowadzonych przez naukowców z Michigan State University i University of Notre Dame opublikowane na łamach czasopisma "Journal of Financial Intermediation". Analiza prywatnego portfolio kilkudziesięciu ekspertów funduszy inwestycyjnych w Szwecji pokazała, że na własny użytek osiągają zyski nie większe, niż inwestorzy, którzy są... kompletnymi amatorami.

W pierwszym badaniu naukowym tego rodzaju Andrei Simonov z Michigan State University i Andriy Bodnaruk of the University of Notre Dame porównali prywatne portfolio 84 doradców finansowych zarządzających funduszami inwestycyjnymi w Szwecji z portfolio prywatnych inwestorów o porównywalnych dochodach, nie mających żadnego wykształcenia, ani doświadczenia w tej dziedzinie.

Okazało się, że profesjonaliści wcale nie osiągają lepszych wyników, niż amatorzy. Badacze przekonują przy tym, że wyniki ich analiz są miarodajne nie tylko dla Szwecji, ale też dla Stanów Zjednoczonych i innych krajów o gospodarce rynkowej. "Okazuje się, że mamy do czynienia z porządnie wykształconymi ludźmi, którzy powinni dobrze wiedzieć, co robią, jednak ich wyniki wcale nie są tak dobre, są przeciętne" - mówi Simonov.

Jego zdaniem problem polega na tym, że osiągnięcie sukcesu na rynku funduszy inwestycyjnych jest bardzo trudne i większości profesjonalistów, którzy się tym zajmują po prostu brakuje talentu. Nie kwestionuję faktu, że jest niewielki procent zarządzających funduszami, którzy są wyjątkowo utalentowani w tej dziedzinie - dodaje Simonov. Tych supergwiazd jest jednak bardzo, bardzo mało, a przeciętnego inwestora na ich usługi prawdopodobnie i tak nie stać.

Autorzy pracy mają dla prywatnych inwestorów jedną radę, zamiast płacić wysokie stawki za doradztwo ekspertów funduszy inwestycyjnych lepiej samemu decydować, w co inwestować, a w co nie. Przy czym o tym, czy z kolei im można wierzyć, czy można iść za ich radą, też musimy zdecydować sami.