26 października w krakowskim Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej odbędzie się premiera spektaklu Thorntona Wildera "Nasze miasto". Sztuka przeważnie bywa postrzegana jako ciepła i sentymentalna pochwała życia "prostych ludzi", zamieszkujących prowincjonalne amerykańskie miasteczko. Można jednak spojrzeć na nie także z innej perspektywy.

Na przykład z takiej jak cenzorzy, którzy tuż po wojnie zakazali wystawiania tego tekstu w NRD, obawiając się, że może on wywołać falę nastrojów depresyjnych, a nawet samobójstw. "Ta perspektywa wydała się nam trafniejsza i ciekawa" - tłumaczą autorzy spektaklu

Dla nich bohaterowie "Naszego miasta" są umarłymi, zamkniętymi w pułapce nieśmiertelności. Próbując w teatrze opowiedzieć o swoim życiu, przedstawiają widzom również swoje nie-życie. Ich doświadczenie jest doświadczeniem oglądania rodzinnego albumu i starych pocztówek - obcowania z wykrzywionymi, materialnymi śladami wspomnień, odtwarzaniem starych historii i układaniem ich na nowo. Pamięć okazuje się niewiernym sługą i nie daje nad sobą zapanować: chadza własnymi ścieżkami i zawsze podsuwa wspominającym bohaterom coś innego, niż chcieliby zobaczyć.

"Nasze miasto" nie jest zwierciadłem, w którym możemy się przejrzeć. Jest elastyczną konstrukcją, która przyciąga kolejne opowieści i mity. Dzięki temu może w sobie zmieścić także nasze historie: wchłonąć prywatne mitologie, które zbudowaliśmy z przeczytanych książek, obejrzanych filmów, użytych przedmiotów i przeżytych zdarzeń. Chcemy się przyjrzeć tym mitom, rozegrać je na scenie, poddać analizie, ocalić albo odrzucić. Opowiedzieć o bohaterach naszych wspomnień: o naszych rodzicach, o świecie, do którego nas wpuścili. Zmierzyć się z tematami, na które zawsze jest za wcześnie, albo za późno.