To już 10 lat. Dziś mija dekada od śmierci Amy Winehouse, brytyjskiej wokalistki o niezapomnianym głosie. Nasz korespondent Bogdan Frymorgen przypomina sylwetkę artystki.

Pamięć o Amy jest wciąż żywa, a manifestuje się to w różnoraki sposób. Przy okazji tej smutnej rocznicy ukaże się kilka książek, a dziś telewizja BBC wyemituje nowy film dokumentalny o Amy Winehouse.

Jej piosenki puszczane są w radiu, a wystarczy tylko spojrzeć na statystykę w serwisie Spotify, żeby się przekonać, jak wciąż jest wielka - ponad 10 milionów ludzi miesięcznie sięga po jej utwory. A od śmierci Amy minęła przecież okrągła dekada.

Brytyjka zmarła w wieku 27 lat. Przez lata borykała się z uzależnieniem od alkoholu i narkotyków. Była jedną z tych postaci, które jak meteor pojawiają się na firmamencie muzycznym i znikają.

W swoim stylu łączyła retro z awangardą, a echa jej wyjątkowego głosu wciąż pojawiają się w utworach współczesnych artystek, które usiłują naśladować Amy, ale oryginał był tylko jeden. 

"Klub 27"

Lista nazwisk artystów, którzy odeszli zbyt wcześnie z powodu różnych uzależnień, jest bardzo długa. To m.in. zjawiskowa amerykańska piosenkarka Janis Joplin, wokalista Jim Morrison z The Doors, gitarzysta Jimi Hendrix, czy lider Nirvany, Kurt Cobain. 

Tych nazwisk jest bardzo dużo. Powstało nawet określenie - "klubu 27", którego mieli być nieświadomie członkami, bo wszyscy oni odchodzili w tym samym wieku 27 lat. Istnieje nawet przekonanie, że nad ludźmi szczególnie utalentowanymi unosi się jakaś klątwa. Rzeczywistość jest jednak bardziej prozaiczna, bo każdą z tych śmierci jesteśmy w stanie racjonalnie wytłumaczyć, a decydującym powodem - może z wyjątkiem wypadków losowych - był styl życia gwiazd, które odeszły przedwcześnie. 

Moja pamięć

"Byłem wtedy w Polsce na Mazurach. Zawsze jeżdżę to samo miejsce - do małego domku przyjaciół nad jeziorem, którego nie widać nawet na mapie. I byliśmy wszyscy wstrząśnięci tą śmiercią. Tamtego lata, przy ognisku z małego magnetofonu, leciały tylko utwory Amy Winehouse. Pamiętam, że po powrocie do Londynu odwiedziłem jej grób na żydowskim cmentarzu w północnym Londynie, zresztą w obecności pewnej polskiej gwiazdy - niech pozostanie anonimowa - która koniecznie chciała oddać piosenkarce hołd osobiście. To był bardzo wzruszający dzień. I o nim, słuchając dziś piosenek Amy Winehouse, także pamiętam" - wspomina Bogdan Frym.

Opracowanie: