Ostry sprzeciw ekspertów i komentatorów wzbudziła we Francji zapowiedź wysłania na wystawę w Fukushimie w Japonii arcydzieł z Luwru. Protestuje wielu ekspertów, którzy obawiają się zgubnych skutków promieniowania jonizującego związanego z katastrofą w tamtejszej elektrowni atomowej.

Dyrekcja Luwru zapewnia, że w rejonie muzeum w Fukushimie nie ma w tej chwili podwyższonego promieniowania. Jak wyjaśniają władze muzeum, ma tam zostać zorganizowana ekspozycja, której tematem będzie przyjaźń i międzyludzka solidarność w sztuce. Ma to zdaniem Luwru dodać otuchy mieszkańcom miasta.

Wielu komentatorów uważa jednak, że w ten sposób muzeum chce jedynie zrobić sobie reklamę, nie zważając jednocześnie na niebezpieczeństwo, jakie grozi arcydziełom. Paryscy specjaliści ostrzegają bowiem, że poziom radioaktywności zmienia się w różnych rejonach Fukushimy w zależności od kierunku wiatru.

Zdaniem wielu ekspertów, trudno jest przewidzieć, jaki wpływ może mieć promieniowanie jonizujące na obrazy i tkaniny artystyczne z XVII wieku. Do tego, jeżeli zostaną napromieniowane, to zgodnie z obowiązującymi zasadami bezpieczeństwa trzeba je będzie odkazić zanim ponownie zawisną w Luwrze. A tego nie da się zrobić bez uszkodzenia dzieł.

W ramach "akcji charytatywnych" sławne paryskie muzeum zorganizowało już wcześniej podobne wystawy w Nowym Orleanie w Stanach Zjednoczonych po huraganie Katrina i w Haiti po trzęsieniu ziemi. Część komentatorów sugeruje, że chodzi raczej o akcje PR-owskie, które w pewnym sensie żerują na ludzkiej niedoli. Dla tych, którzy np. stracili bliskich i cały dobytek w trzęsieniu ziemi, chodzenie do muzeów na wystawy nie jest priorytetem. "Na tej zasadzie trzeba byłoby wysłać Mona Lizę do Kabulu i Bagdadu" - komentuje specjalistyczny periodyk "La Tribune de l'Art".