Akcja filmu 'Noc Walpurgii" Marcina Bortkiewicza toczy się w noc Walpurgi, 30 kwietnia 1969 roku, w szwajcarskiej operze, tuż po zakończeniu przedstawienia "Turandot" Pucciniego. Gdy gasną światła, ze sceny schodzi wielka diva operowa, Nora Sedler. Pod drzwiami jej garderoby czeka na nią dwudziestokilkuletni, skromny dziennikarz, umówiony na wywiad z artystką. Impulsywna Nora, wielka i nieokiełznana niczym Maria Callas, wyrzuca go za drzwi, ale w końcu zgadza się na rozmowę. Od początku jednak prowadzi z nim misterną grę. "Im więcej męki, tym fajniejszy rezultat" - mówi w RMF FM grająca Norę Małgorzata Zajączkowska. To jej wybitna aktorska kreacja.

Katarzyna Sobiechowska-Szuchta: To jest wyjątkowa sytuacja dla reżysera, debiutanta w fabule, który zwraca się z propozycją tak odważnej roli do tak doskonałej aktorki, jak pani. Czy pani nie miała żadnych wątpliwości?

Małgorzata Zajączkowska: Nie. Ja Marcina znałam. Zrobiliśmy półgodzinny film "Portret z pamięci", w Studio Munka, ja u niego już zagrałam, więc wiedziałam jak on pracuje, jakie ma wymagania, jak jest kreatywny. I okazało się, że mamy bardzo wiele wspólnego, w tym podobne patrzenie na sprawy zawodowe. I postanowiliśmy, że chcemy zrobić razem film. Kiedy Marcin dla to mnie napisał i opowiedział mi o tym, nagle zdałam sobie sprawę, że to jest pierwszy reżyser, który spojrzał na mnie w zupełnie inny sposób. On zobaczył inne barwy, ja nigdy w życiu czegoś takiego nie zagrałam, nie grałam takimi środkami. Zapytałam go "czy ty jesteś pewien, że ja ci to zagram?". Bo materiał był tak genialny i bałam się, żeby mu tego nie zepsuć. A on odpowiedział: "Ja to napisałem dla ciebie, czyli wiem, że ty to możesz zagrać". I zaczął się proces "wydobywania". Część materiału była zardzewiała, bo pewne środki nie były długo używane, część materiałów trzeba było w ogóle po raz pierwszy w sobie znaleźć i to była fascynująca praca. Po 40 latach w zawodzie okazuje się, że to nieprawda, że już wszystko o sobie wiemy, że to jest ciągle kreacyjne i twórcze. A im więcej męki, tym fajniejszy jest rezultat.

Chciałam zapytać o kameralność i też teatralność tej opowieści, ale to nie jest, broń Boże, zarzut. Z panem Filipem byliście tylko we dwoje, bardzo blisko na planie, zamkniętym właściwie do jednego pomieszczenia.

Bardzo się zaprzyjaźniliśmy podczas tych naszych prób. I siłą rzeczy, jak się tak bardzo dużo przebywa ze sobą, to się gada nie tylko na tematy zawodowe, ale i prywatne, więc zaczęliśmy też poznawać siebie bardzo prywatnie, mówić o swoich marzeniach, troskach, zawiedzeniach. Bardzo szczerze zaczęliśmy rozmawiać. On się mógł odsłonić przede mną, ja się mogłam odsłonić przed nim, bez strachu, że kiedyś to zostanie wykorzystane. Przyszedł taki moment, że wiedziałam, że muszę zbudować bezkarność Nory. To, że ona jest mało empatyczna, jeżeli można tak delikatnie powiedzieć. Jest, bywa potworem. Ja lubię ludzi, ja staram się być osobą empatyczną. W związku z tym, musiałam to kompletnie wyrugować. Nie tylko psychicznie, ale również fizycznie. I zaczął się ten etap, kiedy czasami ta rola rosła we mnie tak, że byłam dla Filipa, dla Marcina, dla kolegów na planie - Norą. Koledzy, którzy ze mną pracowali przy innych produkcjach wiedzieli, że jestem osobą, z którą się łatwo współpracuje. A tu nagle odwracałam się i mówiłam koszmarnym głosem: "Proszę w tej chwili zejść z planu. Ja zaczynam próbę". Ale oni wszyscy, bo to są zwierzęta filmowe, wszyscy wiedzieli, że to nie Zajączkowskiej odbiło, tylko, że to jest pewien element wchodzenia w rolę.

Śmiem twierdzić, że gwiazdy opery, artystki operowe, są bardzo przewrażliwione na swoim punkcie. W blasku reflektorów, na scenie ogrzewają się, odżywają. Wspomniała pani o zdjęciach Marii Callas, o nagraniach kapryśnej divy, które pani oglądała, ale nie tylko ona, prawda?

Nie tylko Callas, one wszystkie były niezłymi "potworzycami". Rozmawiałam z moim kolegą, świetnym muzykiem i pytałam skąd to się bierze, skąd o divach operowych, o śpiewaczkach operowych, takie opowieści. I on powiedział: "Słuchaj, to jest najbardziej niepewny zawód świata, bo wstajesz rano i nigdy nie wiesz, w jakim stanie masz gardło, w jakim stanie masz głos i czy wieczorem dasz radę zaśpiewać. Siedzisz na tykającej bombie i nigdy nie wiesz."

Jest w filmie taka scena, kiedy Nora mówi: "Zamknij okno".

One się wszystkie boją, żeby się nie przeziębić. Gardło to jest delikatny organ, którym pracują. I nie zawsze głos zależy tylko od nich. Stres powoduje zmiany barwy głosy.

Na festiwalu w Koszalinie, werdykt nagrody aktorskiej dla pani był taki, że jest to nagroda za "przywrócenie Małgorzaty Zajączkowskiej polskiemu kinu". To chyba cudowny komplement?


Myślałam wtedy, że ze mną coś już jest nie tak, że ja się przesłyszałam. Bo to było po prostu tak emocjonalne uderzenie, myśmy się naprawdę tego nie spodziewali.

Wiele osób tęskniło za panią w polskim kinie.

To jest tak bardzo miłe i naprawdę, to jest tak cudowne, każde dobre słowo od widza po tym filmie. Ludzie piszą do mnie na portalach społecznościowych. Pozytywne recenzje widzów, które przesyłają to jest, przysięgam pani, najsłodsza rzecz, jaką można znaleźć w swojej skrzynce odbiorczej. Reakcja ludzi jest naprawdę nieprawdopodobna.

"Noc Walpurgii" - niezwykły, emanujący sensualną energią debiut Marcina Bortkiewicza 25 września wchodzi do kin. W roli głównej zobaczymy Małgorzatę Zajączkowską, wybitną polską aktorkę, która ma w dorobku udział w hollywoodzkich produkcjach, m.in. w "Strzałach na Broadway'u" w reżyserii Woody'ego Allena, a także występowała u boku Glenn Close i Christophera Walkena. Partneruje jej Phillipe Tłokiński.



Katarzyna Sobiechowska- Szuchta