Amerykańska giełda jest kompletnie rozchwiana. Indeksy rozpoczęły dzień od ostrych spadków. Dow Jones Industrial spadł o 2,08 proc., Nasdaq Comp. - o 3,25 proc., a S&P 500 - o 0,84 proc.

Komentatorzy i maklerzy, patrząc na tablice notowań, robili się coraz bardziej bladzi – opisuje sytuację na amerykańskiej giełdzie nasz korespondent Łukasz Wysocki. Pierwsze kilka minut to było ostre pikowanie, ale później indeksy odbiły w górę. Nikt nie jest jednak w stanie przewidzieć, jak będzie przebiegać dalsza część dnia. Jak to określił jeden z komentatorów giełdowych, jedyna dobra informacja to taka, że budynek przy Wall Street jeszcze stoi.

Mimo wszystko, Bush optymistą

Mam duży problem, ale poradzimy sobie z nim - to deklaracja prezydenta Busha, który wystąpił ze specjalnym oświadczeniem w sprawie sytuacji w amerykańskiej gospodarce. Bush przede wszystkim próbował ostudzić emocje, które grają w tej chwili pierwszoplanową rolę. Prezydent zapewniał, że administracja ma narzędzia, które pozwolą gospodarce wyjść z obecnego załamania, i że „agresywne” działania ratunkowe trwają. Uchwalony plan, czyli słynne 700 mld dolarów pomocy dla banków to tylko część tych działań.

Bush zapowiedział też, że jutro spotka się z ministrami finansów grupy G7, żeby rozmawiać o rozwiązaniach globalnych sytuacji na rynku, ale mimo wszystko prezydent zapewnia, że Amerykanie mogą spać spokojnie. A to dlatego, że kiedy – jego zdaniem – wszystkie działania nabiorą rozpędu, ich efekty będzie widać także na giełdzie. Bush zakończył jednak dramatycznym „niech Bóg was błogosławi”, zdaniem kojarzonym z bardzo trudnymi momentami w historii.

Wczoraj na Wall Street główny indeks Dow Jones spadł o 7,3 proc. i znalazł się poniżej granicy 9000 pkt., czyli więc najniżej od pięciu lat. Japoński Nikkei 225 na otwarciu stracił ponad 10 proc., a ostatecznie zamknął się na 9,62 procentowym minusie i wyniósł 8276,43 pkt. W piątek o godz. 11.55 indeksy w Europie spadały o między 7,5 a 9,5 proc.