Amerykańskie służby ratunkowe wciąż przeszukują zgliszcza domów po potężnej eksplozji w fabryce nawozów w West. Tamtejsze media sugerują, że w zakładzie mogły być łamane zasady bezpieczeństwa i przypominają incydent sprzed kilku tygodni, który mógł zakończyć się tragedią.

Amerykańskie media wspominają, że w lutym pracownicy fabryki, w której doszło do eksplozji, palili drewniane palety w pobliżu ogromnego zbiornika z amoniakiem. Wtedy udało się zapobiec tragedii. Prewencyjnie ewakuowano jedynie uczniów pobliskiej szkoły, która po czwartkowej eksplozji częściowo się zawaliła.

Nikt nie jest w stanie jeszcze podać liczby ofiar wypadku w fabryce, bo ratownikom nie udało się jeszcze dostać do wszystkich zniszczonych budynków. Eksplozja w fabryce zmiotła z powierzchni ziemi wiele prywatnych domów na okolicznych ulicach. Te, które się nie zawaliły, stanęły w płomieniach. Kilkanaście godzin po wybuchu nad miastem wciąż wisi potężna chmura toksycznego dymu. Z jej powodu ewakuowano już tysiące ludzi, w związku z silnym wiatrem ta liczba wciąż się powiększa. Drogi prowadzące do miasta są zablokowane przez policję.