Ameryka zbudziła się po najważniejszej - wtorkowej serii prawyborów i... zobaczyła swój cień. To oznacza, że gorąca kampania polityczna o nominacje w wyborach prezydenckich potrwa prawdopodobnie jeszcze długo. Grzegorz Jasiński, wieloletni korespondent RMF FM w Stanach Zjednoczonych, podsumowuje amerykański „superwtorek” czyli prawybory, jakie odbyły się w 24 stanach.

Porównanie do historii słynnego świstaka Phila z Punxsutawney, który 2 lutego przepowiada, jak długo jeszcze potrwa zima, pojawiło się dziś w amerykańskich mediach nieprzypadkowo - dawno już Ameryka nie miała do czynienia z tak wyrównaną rywalizacją na tym etapie prezydenckiej kampanii.

[raport:129822]

Wybory w Stanach Zjednoczonych mają to do siebie, że są... demokratyczne. System prawyborów sprawia, że kandydata poszczególnej partii w listopadowych wyborach wyłaniają sami wyborcy, a nie jakieś partyjne koterie. Co prawda, Partia Demokratyczna ma w swój system wyborczy wbudowany mechanizm przyznający część głosów przedstawicielom lokalnych struktur partyjnych, ale te głosy mogą przeważyć na konwencji tylko w przypadku bardzo wyrównanej rywalizacji. (Kto wie, może właśnie tym razem tak będzie?)

Kandydat na kandydata musi się wykazać nie tylko dobrymi znajomościami w aparacie partyjnym, ale musi przede wszystkim przekonać do siebie wyborców. Musi pokazać konsekwentny program, który im się spodoba i udowodnić, że jest zgodny z tym, co głosił w przeszłości. Musi pokazać, że ma zdolności organizacyjne i charyzmę, które pozwolą mu zebrać odpowiednio dużą sumę pieniędzy na kampanię. Musi udowodnić, że stać go na ciężki wysiłek niezliczonych podróży, spotkań z wyborcami i przemówień. Musi przekonać do siebie wyborców nie tylko jako polityk, ale i człowiek. Wyborcy obserwują, jak znosi stres, jak zachowuje się nie tylko w chwili zwycięstwa w prawyborach, ale i porażki. Czasem jedno zdanie rzucone w przemówieniu po przegranym głosowaniu może zwiększyć szanse na przyszłe zwycięstwo. Doskonale wie o tym Hillary Clinton, której łzy po przegranej w stanie Iowa prawdopodobnie znacznie przybliżyły zwycięstwo w New Hampshire. Kandydat na kandydata musi wreszcie przekonać wyborców, że będzie w stanie pokonać rywala z konkurencyjnej partii, ktokolwiek to będzie.

Kampania wyborcza w tym roku ma charakter szczególny. Do rywalizacji nie staje nie tylko dotychczasowy prezydent, ale też wiceprezydent. To pozwala kandydatom Partii Republikańskiej otwarcie odcinać się od „błędów i wypaczeń” rządzącej przez osiem lat ekipy. Pozwala im zapewniać, że wszystko to, czego George W. Bush nie dokonał, oni zrealizują, zaś to, co zrobił źle, naprawią. Co ciekawe, mogą tak mówić i kandydaci spoza waszyngtońskiej elity władzy: Mitt Romney i Mike Huckabee, ale także John McCain, który mimo ponad 20-letniej kariery w Senacie, nie utracił opinii outsidera.

Wyniki wczorajszego głosowania oznaczają po republikańskiej stronie znaczny wzrost szans McCaina i lekkie odrodzenie kandydatury Mike’a Huckabee. Pierwszy zdecydowanie wysunął się na czoło rywalizacji i zdobył znaczącą przewagę głosów delegatów na konwencję, drugi udowodnił, że jest w stanie zdobyć głosy konserwatywnego, religijnego Południa, tradycyjnej bazy Partii Republikańskiej. W najtrudniejszej sytuacji znalazł się Mitt Romney, który między konserwatywnym Huckabeem a liberalnym McCainem wyraźnie traci swoje miejsce.

Demokraci już sprawili, że tegoroczne wybory przejdą do historii. Po raz pierwszy kobieta albo po raz pierwszy czarnoskóry Amerykanin zdobędą zaszczyt ubiegania się o Biały Dom. Amerykanie chcą zmiany i być może po raz pierwszy w historii są gotowi, by na kobietę lub Afroamerykanina postawić. Każde z nich ma swoje słabe strony, Barack Obama - stosunkowo niewielkie doświadczenie w polityce, Hillary Clinton - olbrzymi negatywny elektorat wyborców, którzy nie chcą powtórki rządów Clintonów w Białym Domu. Być może w tym wyścigu rozstrzygnięcie padnie za sprawą wyborców niezależnych, ci zdecydowanie stawiają w tym roku na Obamę. Barack Obama udowodnił wczoraj, że może liczyć na głosy białych wyborców i wygrał w większej liczbie stanów, Hillary Clinton triumfowała jednak w tych najważniejszych - Nowym Jorku, New Jersey i przede wszystkim Kalifornii.

Amerykanie narzekali ostatnio, że sprawa nominacji rozstrzyga się w prawyborach zbyt wcześnie, zanim jeszcze głosują wyborcy w największych stanach, tym razem mają, co chcieli, nawet „superwtorek” niczego ostatecznie nie rozstrzygnął i kampania teraz staje się naprawdę interesująca.