Tysiące demonstrantów, setki policjantów, aktywiści na dachu budynku - w takiej atmosferze ruszyła rozbiórka dworca kolejowego w Stuttgarcie. Nowa podziemna stacja ma kosztować 4 miliardy euro. Inwestycja "Stuttgart 21" stoi jednak pod znakiem zapytania, bo mieszkańcy miasta boją się o bezpieczeństwo stojących w pobliżu dworca domów. Podobno już pojawiły się na nich pierwsze pęknięcia.

Rozbiórce przyglądają się tłumy mieszkańców Stuttgartu. Na dach burzonego budynku wdarło się siedem osób. Przyniosły ze sobą transparenty z żądaniami ustąpienia władz miasta. Mieszkańcy zapowiadają, że nie odpuszczą i wierzą, że ich argumenty trafią do osób odpowiedzialnych za inwestycję. Jeden z projektantów dworca, po konsultacji z geologiem, również zaapelował o zatrzymanie budowy. Według niego, zabudowaniom grożą nie tylko pęknięcia, ale również wielka wyrwa w ziemi, do której budynki mogą się obsunąć.

Z kolei władze miasta bronią swojej koncepcji. Chcą, by najpierw zniknął stary dworzec, a potem pojawił się nowy. Z założenia ma tu powstać serce komunikacyjne Europy. Pociągi mają stąd jeździć w każdy zakątek kontynentu. Dodatkowo, pobliskie lotnisko zapewni połączenie z Wielką Brytanią.