W zamachach terrorystycznych z 11 września 2001 roku zginęło prawie 3 tys. To jedno z najtragiczniejszych wydarzeń w historii Stanów Zjednoczonych. Tegoroczna, 19. rocznica ataków w związku z epidemią COVID-19 odbędzie się w rygorze sanitarnym.

Program obchodów został w tym roku zmodyfikowany. Organizatorzy, ze względu na epidemię koronawirusa, wprowadzili szereg obostrzeń. Główne uroczystości odbędą się na Dolnym Manhattanie w Nowym Jorku, przy tzw. Ground Zero. To miejsce gdzie zawaliły się bliźniacze wieże World Trade Center. Nazwiska poległych zostaną odtworzone z nagrania, a nie odczytane na żywo, jak to było praktykowane w poprzednich latach. 

Władze Muzeum 11 Września (9/11 Memorial & Museum) zadeklarowały, że chcą pogodzić tradycję z bezpieczeństwem epidemiologicznym. W okolicy Ground Zero będą znajdywały się dozowniki z środkiem do dezynfekcji rąk. Osoby, które przybędą na uroczystości będą musiały zachować między sobą odpowiedni dystans. 

O rocznicy zamachów 11 września 2001 roku napisała w mediach społecznościowych Georgette Mosbacher, ambasador Stanów Zjednoczonych w Polsce. 

Okrutne ataki terrorystyczne z 11 września odebrały życie niewinnym i zmieniły nas na zawsze. Musimy pozostawać czujni i walczyć z terroryzmem. Nigdy nie zapomnimy o ofiarach i bohaterach 9/11 - napisała ambasador. 

Polka wspomina zamachy 11 września

Była wtedy piękna pogoda. W biurze panowała cisza. Nagle rozległ się przerażający huk i wszystko się strasznie zatrzęsło. W momencie uderzenia przez mgnienie oka widziałam w oknie całą masę unoszących się w powietrzu kartek papieru. Dziękuję Bogu, że oszczędził mi upiornego widoku spadających w dół rąk czy nóg. Niektórzy ludzie to widzieli - wspomina w rozmowie z PAP Leokadia Głogowska, Polka, która była w wieżowcu w momencie zamachu. Kiedy pierwszy samolot wbił się w północny gmach World Trade Center, pracowała już wówczas w wieżowcu 1 WTC ósmy rok, w firmie, która jest agencją stanu Nowy Jork. Jej biuro mieściło się na 82. piętrze.

Zawsze przychodziłam do pracy wcześniej, o godz. 7:30. Było to ponad godzinę przed atakiem o 8.46. Była piękna pogoda, miałam z mojego okna na wschodniej ścianie wspaniały widok na Rzekę Wschodnią, lotnisko JFK i dalej na ocean. Przy dobrej widoczności rozpościerał się na odległość niemal 130 km i jak dzwoniłam do Polski, zawsze mówiłam, że nawet Polskę mogę stamtąd zobaczyć - opowiada Głogowska.

Kobieta zwraca uwagę, że 11 września 2001 roku, dużo ludzi z jej biura było na szkoleniach, konferencjach, na wyjazdach. W budynku zostało ok. 30 proc. załogi liczącej ok. 60 osób. Wszyscy siedzieli przy komputerach. Zanim uprowadzony samolot wbił się w wieżowiec, panowała kompletna cisza.

Było to coś koszmarnego, co pozostanie mi prawdopodobnie na zawsze w pamięci. Mówię, że jest to mój zespół stresu pourazowego. Do dzisiaj mocno reaguję na jakikolwiek hałas. Jeśli ktoś trzaśnie drzwiami, od razu aż podskakuję. Mam bardzo wyczulony słuch, a to jest już prawie 19 lat i chyba się już tego nigdy nie wyzbędę - przewiduje.

Podkreśla, że trudno dokładnie powiedzieć, w które piętro uderzył samolot. Zależnie od źródeł - między 91. a 99. Jej biuro było zlokalizowane tak wysoko, że każda sekunda się liczyła.

Jeśli ktoś natychmiast nie uciekł, po pół minucie już mógł nie wyjść żywy. Na moim piętrze od razu pojawił się gęsty dym, a za dymem szedł ogień, który wszystkim odciął drogę. Straciliśmy trzech kolegów, komputerowców. Zatrzymali się, aby zabezpieczyć system i już nie wyszli - relacjonuje Głogowska.

Dodaje, że podczas szkoleń przeciwpożarowych kazano w razie niebezpieczeństwa czekać na instrukcję. Jeden z kolegów zaczął jednak wrzeszczeć, wzywając do ucieczki.

Zejście klatką schodową zajęło mi ponad godzinę. Nikt z nas nie miał pojęcia, co się działo, co spowodowało huk, skąd się wziął dym. Myślałam w pierwszej chwili, że to trzęsienie ziemi, ale nie mogłam dociec przyczyny pożaru. Przez pierwsze 20 pięter schodziliśmy bardzo szybko. Nikt jeszcze nie wchodził do klatek schodowych, bo wszyscy czekali na instrukcje. Później zaczęło się robić trochę gęściej - wspomina Polka. Pamięta, że kiedy dotarła do 44. piętra kolejny samolot uderzył w drugą, południową wieżę

Wszystko się znów zatrzęsło, choć nie tak mocno jak w biurze. Na klatce było już bardzo tłoczno. Wciąż nie wiedzieliśmy, co się stało, ponieważ służby bezpieczeństwa, a widzieliśmy policjantów na klatce, nas nie informowały, chociaż już znali przyczynę - podejrzewa.

Kobieta wyszła na zewnątrz palącego się gmachu mniej więcej pięć minut przed powaleniem południowej wieży. Rzuciła się momentalnie w kierunku Mostu Brooklińskiego. Docierała tam, kiedy wieża się waliła. Była potwornie zakurzona. Żadne gruzy jej już nie dosięgły. Koledzy z biura będący bliżej trochę ucierpieli.

Myślę, że w tamtej sytuacji zrobiono wszystko, co można było. Momentalnie zjawili się strażacy z całego Nowego Jorku. W czasie akcji ratunkowej straciliśmy 343. Kiedy zeszłam już na ok. 20. piętro, oni wspinali się do góry - wspomina kobieta. 

Zapewnia, że nawet teraz, kiedy słyszy "9/11" ma przed oczyma obraz tego, co się wydarzyło. Szczególnie każda rocznica jest dla ocalonych dniem pamięci i modlitw za tych, którzy zginęli. Jest też dniem dziękczynienia za tych, którzy żyją. Głogowska szacuje, że w wieżowcach było ok. 17 tys. osób. Zginęło niecałe trzy tysiące.

Wiem, że moja wiara bardzo mi pomogła w wyjściu ze stresu, z całej tej opresji. Wierzę, że Pan Bóg mnie uratował. Dał mi drugą szansę. Dlatego dzielę się tym świadectwem - uzasadnia.